- Anywhere Out Of The World
- Windfall
- In The Wake Of Adversity
- Xavier
- Dawn Of The Iconoclast
- Cantara
- Summoning Of The Muse
- Persephone (the gathering of flowers)
Z cyklu „Atrakcyjna
Osiemdziesiątka”
Już za kilka dni udamy
się na groby naszych bliskich z rodziny oraz przyjaciół. Zapalimy znicze,
postoimy nad ich grobami. Niektórzy się pomodlą, niektórzy pomilczą w zadumie.
Inni uśmiechną się pod nosem wspominając wspaniałe chwile z tymi których już
nie ma, inni natomiast uronią łzę zdając sobie sprawę jak bardzo brakuje im tej
nieobecnej osoby. Dla mnie to czas ogromnej zadumy i wyciszenia. Osobiście nie
chodzę od bardzo wielu lat 1 listopada na groby. Dlaczego? Ludzi żyjących
spotykam mnóstwo na co dzień. Na grobach pojawiam się kilka dni później kiedy
już nikogo nie ma. W spokoju mogę posiedzieć i rozmyślać. Co w takim razie
robię 1 listopada? Słucham muzyki. Od lat mam stały zestaw płyt, który w tych
dniach jest czymś najważniejszym. Jednym z tych albumów i chyba najważniejszym,
jest płyta Dead Can Dance zatytułowana Within The Realm Of A Dying Sun.
Wciskam PLAY, robi się
mroczno, otaczają mnie drzewa, jest ciemno i chłodno. Zamglona postać w oddali
wykonuje powolny gest ręką jakby mówiąc „Chodź za mną, chodź…” Pomimo tego że się
strasznie boję nie mogę oprzeć się nawoływaniom ów postaci. Idę więc. Po
krótkiej chwili dochodzę do ruin jakiejś prastarej świątyni z której w całości
pozostał jedynie przepięknie zdobiony portal, teraz porośnięty bluszczem.
Zatrzymuję się na chwilę zastanawiając się czy mam zrobić ten kolejny krok.
Tajemnicza postać ciągle zachęca mnie do dalszej wędrówki. Oglądam się jeszcze
przez chwilę za siebie, wszystko dzieje się jakby w zwolnionym tempie, widzę
liście spadające bardzo powoli z drzew, czuję lekki powiew wiatru. Odwracam się
z powrotem, robie ten jeden krok… i jestem w innym świecie.
Tak zaczyna się
niezwykła podróż. To jedna z najważniejszych płyt w mojej kolekcji. Do tego to
właśnie ten album był jednym z pierwszych kompaktów jaki kupiłem pod koniec lat
osiemdziesiątych. Pamiętam, że od pierwszego przesłuchania byłem oczarowany tą
muzyką. To wspaniały australijsko-brytyjski duet czyli Lisa Gerrard i Brendan
Perry. To właśnie ten album był tym pierwszym dzięki któremu zaczęła się moja
fascynacja tym zespołem. Wcześniej tylko w urywkach słyszałem dwa poprzednie
albumy. Gdy wysłuchałem Within The Realm Of A Dying Sun wpadłem całkowicie.
Dziś nie wyobrażam sobie mojej kolekcji bez tego genialnego zespołu. Ale
wracajmy do samej płyty.
Album został podzielony na dwie części. W wydaniu winylowym pierwsza strona należy do Brendana, druga do Lisy. Naprawdę bardzo ciężko jest opisać słowami muzykę zawartą na tym krążku. Jest ona jakby nie z tej ziemi. Słuchając tego albumu od niemal trzydziestu lat, za każdym razem ten materiał robi na mnie takie samo ogromne wrażenie. Ja słucham tej płyty zawsze nocą i zawsze w samotności, najczęściej w słuchawkach. Wrażenia są nieprawdopodobne. Nie da się opisać tej płyty utwór po utworze. To jedna, wielka i tajemnicza podróż. Już sam początek w postaci piosenki Anywhere Out Of The Word i te złowrogie klawisze powodują, że przez nasze ciało przechodzą ciarki. Oglądamy się czy nie ma w domu nikogo obcego. Świetne są tu te klawisze i pulsujący bas. Do tego wszystkiego głos Brendana. Coś wspaniałego. I czujemy się właśnie tak jak wskazuje tytuł tej piosenki, jesteśmy gdzieś poza tym ziemskim światem. Widzę oczami wyobraźni jak ulatuje ze mnie dusza, unosi się przy suficie patrząc na moją cielesną postać siedzącą w fotelu z zamkniętymi oczami i słuchawkami na uszach. Moje ciało astralne udaje się w podróż po zaświatach i niezbadanych przez człowieka krainach, wiedziona przez wspomnianą wcześniej tajemniczą postać. Jest ona przewodnikiem, który chce nam pokazać pewną historię dotyczącą nas ludzi. Drugi utwór (instrumentalny) Windfall tylko pomaga w tej podróży. Pomieszanie instrumentów dętych ze smyczkami i klawiaturami w In The Wake Of Adversity tworzy taki klimat, że nie sposób tego wyrazić. Wyobrażam sobie jak wspomniany podmiot ezoteryczny leci nad polami, domami, lasami. Patrzy na ten łez padół i raduje się, że jest wolny. Nie musi już być częścią tego całego zła, które rządzi ludźmi. Wolny jest od zazdrości, pychy, chciwości i zawiści. Jednocześnie marzy, że kiedyś ludzie opamiętają się i zaczną się szanować. Tę pozytywną wizję niszczy kolejny utwór zatytułowany Xavier. Wyobrażam sobie i wiem o tym, że ludzie się nie zmienią w swojej podłości, nienawiści i samolubstwie. Ciało astralne patrzy z góry na upadek tej podłej cywilizacji, cieszy się z tego, ale jednocześnie jest niezwykle zasmucone. Krzyczy „Ludzie, przecież życie macie tylko jedno, opamiętajcie się”. Jednak jest już za późno. Wiem, to dość czarna i mroczna wizja, ale czy nie jest prawdziwa?
Album został podzielony na dwie części. W wydaniu winylowym pierwsza strona należy do Brendana, druga do Lisy. Naprawdę bardzo ciężko jest opisać słowami muzykę zawartą na tym krążku. Jest ona jakby nie z tej ziemi. Słuchając tego albumu od niemal trzydziestu lat, za każdym razem ten materiał robi na mnie takie samo ogromne wrażenie. Ja słucham tej płyty zawsze nocą i zawsze w samotności, najczęściej w słuchawkach. Wrażenia są nieprawdopodobne. Nie da się opisać tej płyty utwór po utworze. To jedna, wielka i tajemnicza podróż. Już sam początek w postaci piosenki Anywhere Out Of The Word i te złowrogie klawisze powodują, że przez nasze ciało przechodzą ciarki. Oglądamy się czy nie ma w domu nikogo obcego. Świetne są tu te klawisze i pulsujący bas. Do tego wszystkiego głos Brendana. Coś wspaniałego. I czujemy się właśnie tak jak wskazuje tytuł tej piosenki, jesteśmy gdzieś poza tym ziemskim światem. Widzę oczami wyobraźni jak ulatuje ze mnie dusza, unosi się przy suficie patrząc na moją cielesną postać siedzącą w fotelu z zamkniętymi oczami i słuchawkami na uszach. Moje ciało astralne udaje się w podróż po zaświatach i niezbadanych przez człowieka krainach, wiedziona przez wspomnianą wcześniej tajemniczą postać. Jest ona przewodnikiem, który chce nam pokazać pewną historię dotyczącą nas ludzi. Drugi utwór (instrumentalny) Windfall tylko pomaga w tej podróży. Pomieszanie instrumentów dętych ze smyczkami i klawiaturami w In The Wake Of Adversity tworzy taki klimat, że nie sposób tego wyrazić. Wyobrażam sobie jak wspomniany podmiot ezoteryczny leci nad polami, domami, lasami. Patrzy na ten łez padół i raduje się, że jest wolny. Nie musi już być częścią tego całego zła, które rządzi ludźmi. Wolny jest od zazdrości, pychy, chciwości i zawiści. Jednocześnie marzy, że kiedyś ludzie opamiętają się i zaczną się szanować. Tę pozytywną wizję niszczy kolejny utwór zatytułowany Xavier. Wyobrażam sobie i wiem o tym, że ludzie się nie zmienią w swojej podłości, nienawiści i samolubstwie. Ciało astralne patrzy z góry na upadek tej podłej cywilizacji, cieszy się z tego, ale jednocześnie jest niezwykle zasmucone. Krzyczy „Ludzie, przecież życie macie tylko jedno, opamiętajcie się”. Jednak jest już za późno. Wiem, to dość czarna i mroczna wizja, ale czy nie jest prawdziwa?
Strona Lisy zaczyna się
od utworu Dawn Of The Iconoclast. Te dęciaki na dzień dobry po prostu wgniatają
w fotel. Coś nieprawdopodobnego. No i jak wchodzi głos Lisy, nieziemski
fragment. Ten śpiew to jakby lament nad tym co przed chwilą ujrzał ów byt
ezoteryczny – Apokalipsa. Cantara to kolejny utwór z tej płyty, który daje
nadzieję. Świat powoli się odradza. Duchy zmarłych porządkują od nowa to co za
życia zepsuli będąc ludźmi. Zdali sobie sprawę ze swej wcześniejszej podłości i ujrzeli swoje niegodziwości.
W słuchawkach słyszymy Lisę, która
śpiewa jakby bliskowschodnim dialektem (na potrzeby tej płyty Lisa wymyśliła
nowy język, który jest mieszanką wielu przeróżnych języków i dialektów).
Mieszają się tu przeróżne kultury i wierzenia. Nieco bardziej optymistyczny
fragment tego albumu.
Summoning Of The Muse
to znowu jakby przestroga. Bijące dzwony, zimny i mroczny klimat no i ten
anielski głos, który zdaje się być tu jednak złowrogi. Nowi-starzy mieszkańcy
świata otrzymują przekaz, że to wasza ostatnia szansa. Jeżeli powrócicie to
starych nawyków i zachowań zginiecie bezpowrotnie w niewyobrażalnych mękach.
Znakomity utwór, nieprawdopodobny, ponadczasowy, wywlekający duszę, wyciskający
ostatnią łzę. Po prostu przepiękny.
Album zamyka piosenka zatytułowana Persephone (the
gathering of flowers). Ludzkość nie skorzystała oczywiście z
danej jej okazji. Ludzie zawsze są tacy sami. Po raz kolejny niszczą swój dom,
zabijają się i mordują wzajemnie. Zgromadzenie wszechwładnych bóstw pod
przewodnictwem Persefony organizuje zebranie pod tajemniczo brzmiącą nazwą
„Spotkanie Kwiatów”. Bóstwa wydają decyzję o unicestwieniu raz na zawsze ludzkiego
świata. Zsyłają na ziemię wszelakie kataklizmy, potwory i bestie. Tworzą się
potężne chmury, przez które za nic nie przebija się choć najmniejszy promyk
słoneczny. Ludzie jako się rzekło umierają w niewyobrażalnych mękach i
cierpieniach. Ziemię spowiły wieczne ciemności gdzie ludzkie dusze tułać się będą w nieskończoność. Patrząc na to wszystko, na
Królestwo Umierającego Słońca, po policzku Persefony płynie łza, jedyna ludzka
pozostałość w ciele tej bogini. Mój tajemniczy przewodnik rozpływa się w
powietrzu, a ja ponownie siedzę w fotelu. Jeszcze przez dłuższą chwilę nie mogę
dojść do siebie.
Za każdym razem gdy
słucham tej płyty myślę o czymś innym. Najczęściej o tych których już z nami
nie ma. Tęsknię do nich niezmiernie. Jednocześnie liczę na to, że kiedyś
jeszcze się z nimi spotkam. Chciałbym by w momencie przechodzenia na tamten
świat w tle towarzyszyła mi muzyka z tego albumu.
Within The Realm Of A Dying Sun to arcydzieło. Ponadczasowy
album, niezmierzony i nieopisywalny. Tworzy kapitalny duet z opisywaną już na
blogu płytą It'll End In Tears tworu
This Mortal Coil.
W tych nadchodzących
dniach zatrzymajmy się na chwilę w tej codziennej pogoni. Pomyślmy,
powspominajmy, bądźmy dla siebie mili, szanujmy się, wyciągnijmy wnioski.
Drugiej szansy nie dostaniemy.
Rewelacyjny tekst!
OdpowiedzUsuńNic dodać nic ująć!
Dziękuję. Zaczerwieniłem się ;-)
Usuń