- A Visit To Newport Hospital
- Contrasong
- Boilk (Incl. Bach: Durch Adams Fall Ist Ganz Verderbt)
- Long Piece No.3: Part1; Part 2; Part 3; Part 4
Co było pierwsze? Jajko czy…
Otóż pierwszy był
Uriel. To właśnie ten zespół współtworzyli późniejsi członkowie Egg. Uriel
powstał wiosną 1968 roku w składzie Steve Hillage (gitara, głos), Dave Stewart
(klawisze), Mont Campbell (bas, gitara, fortepian) oraz Clive Brooks
(perkusja). Późnym latem Hillage zdecydował, że idzie na studia i w
związku tym odchodzi z zespołu. Pozostała
trójka zdecydowała, że będą grać dalej. Tak powstał Egg. W międzyczasie ów trio
plus Hillage nagrali jeszcze jeden album. Na jego potrzeby nazwali się Arzachel,
a sami skryli się za pseudonimami. To psychodeliczne dzieło uważane jest dziś
za kultowe. Czy słusznie? Może kiedyś opiszę tę płytę. Jednak wróćmy do Egg.
The Polite Force to drugi album w ich dyskografii…
Na płycie znalazły się
cztery utwory. Pierwsza strona wydania winylowego to trzy
utwory, na stronie drugiej dwudziestominutowy „długas”. Zacznijmy jednak od
początku.
Album otwiera piosenka
zatytułowana A Visit To Newport Hospital. Znakomita, melodyjna propozycja. To
melancholijny utwór poświęcony w warstwie tekstowej początkom kariery muzycznej
zespołu. W roli głównej usłyszymy tu znakomite organy Stewarta. Początek jest
dość mroczny i ciężki. Gra klawiatur prowadzona jest w ten sposób, że odnosi
się wrażenie jakby zespołowi towarzyszył gitarzysta, a tak nie jest. Po minucie
utwór zmienia swój charakter na bardziej optymistyczny. Znakomite melodie
wygrywane przez Stewarta któremu pięknie wtóruje sekcja rytmiczna. Fantastyczne
kanterberyjskie dźwięki. W okolicach trzeciej minuty pojawia się śpiew
Campbella. To jak dalej czaruje klawiszami Stewart to mistrzostwo świata. Utwór kończy się niemal tak samo jak
się zaczynał. Kapitalna pozycja. Jeden z moich ulubionych utworów w świecie
Canterbury.
Kolejna kompozycja
zatytułowana Contrasong jest najkrótszym utworem na tym albumie (trwa niecałe
cztery i pół minuty). Do nagrania tej piosenki zostali zaproszeni goście. Byli
to Henry Lowther i Mike Davis którzy zagrali na trąbkach oraz saksofoniści Bob
Downes i Tony Roberts. Zmiany tempa, nieregularny śpiew Campbella i
wszechobecne dęciaki. Zwrócić należy tu uwagę na pracę perkusji Brooksa. Ciekawy
utwór, jeden z bardziej technicznych w dyskografii Jajka.
Boilk to
eksperymentalno – psychodeliczny odjazd. Utwór rozpoczyna dźwięk lejącej wody.
To jakby napełnianie wiadra lub wanny. Następnie pojawiają się piękne dzwony i
wrażenie jakby akcja działa się pod wodą. Dalej mamy znakomite klawisze i ich
wariacje, tworzy się psychodeliczny klimat. Dodatkowo usłyszymy przeróżne inne
dźwięki. Zdania na temat tej kompozycji są od dawna podzielone. Te wszystkie
kolaże muzyczne przepełnione awangardą mnie osobiście nie do końca przekonują.
Utwór psuje mi nieco odbiór albumu jako całości. Wiem, dla muzyków pewnie to
miało jakiś sens i widzieli w tym niezłą zabawę, ale ja ich entuzjazmu nie
podzielam. To co tu lubię to organy kościelne w końcowej fazie utworu.
No i na sam koniec mamy
tego „długasa” zatytułowanego Long Piece No. 3 składającego się z czterech
części. Część pierwsza niespokojna, nieco poszarpana, trochę jak z koszmaru.
Ciekawe zmiany tempa, części niespokojne przechodzą płynnie w melodyjne fragmenty.
Znakomity popis gry wszystkich muzyków. Proszę zwrócić uwagę na fortepianowe
partie.
Część druga to chyba
mój ulubiony fragment tego ponad dwudziestominutowego dzieła. Dlaczego? Otóż
występują w tej części (początek) mocne nawiązania muzyczne do pierwszego
utworu z tej płyty. Wspaniała melodia, kapitalna gra Stewarta na organach, które
sprawiają że człowiek jako żywo czuje się jakby to był początek lat
siedemdziesiątych. Od drugiej minuty robi się nieco psychodeliczne by dalej
powróciła melodia tym razem z fortepianem w roli głównej. Kapitalna kompozycja.
I pomyśleć, że w trakcie nagrywania tego albumu panowie mieli po dwadzieścia
lat. Coś niesamowitego.
Część trzecia to od
samego początku świetny fortepian i perkusja. Po krótkim wstępie utwór robi się
niespokojny, posiada jakby marszowy rytm. Ponownie znakomita praca Stewarta na
klawiszach i sporo zmian tempa. Tu aż trudno uwierzyć, że organy mogą wydać z
siebie takie dźwięki.
Na sam koniec część
czwarta. Skoczna, do przodu. Kapitalna praca basu i perkusji. Do tego ponownie
ten niesamowity Dave. Naprawdę takie
granie wymaga sporo umiejętności. Jak wspomniałem chwilę wcześniej, młodzi
chłopcy popisują się niezwykłą wirtuozerią i dojrzałością.
Tak kończy się ta
czteroczęściowa symfonia gdzie każda z części naturalnie
przechodzi jedna w drugą, a każdy z członków tria dostaje szansę
zabłysnąć bez podejmowania się krzykliwych
solówek. Jako całość jest to precyzyjnie dopracowany
kawałek. Majstersztyk zespołowej gry.
Jeżeli
ktoś lubi rock progresywny, który jest złożony, wymagający i zróżnicowany to ta
płyta jest dla niego. Do tego jeżeli słuchacz jest miłośnikiem kanterberyjskich
dźwięków to tym bardziej powinien być tą pozycją zainteresowany. Mnie osobiście troszkę
razi ten nieszczęsny Boilk, ale to tylko moje subiektywne odczucie. Pozostaje
tylko jedno nieodparte pytanie. Jak zabrzmiał by ten album z Hillage’em w składzie?
Warto.
Dodam
jeszcze tylko, że w grudniu 1972 roku zespół przestał istnieć. Powód był
prosty. Panowie Stewart i Campbell nie mogli znaleźć zastępcy za Brooksa, który
odszedł do zespołu The Groundhogs. Jednak panowie spotkali się jeszcze raz w
1974 roku. Z tego spotkania urodziła się jeszcze jedna płyta o której może następnym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz