1. Once Upon a Time in America; 2. Poverty; 3. Deborah's Theme; 4. Childhood Memories; 5. Amapola; 6. Friends; 7. Prohibition Dirge; 8. Cockeye's Song; 9. Amapola - Part2; 10. Childhood Poverty; 11. Photographic Memories; 12. Friends; 13. Friendship And Love; 14. Speakeasy; 15. Deborah's Theme - Amapola
Z cyklu "Atrakcyjna Osiemdziesiątka"
Powrót z małego urlopu.
Lubię powroty. Dlaczego? Otóż wreszcie można zasiąść i jak człowiek posłuchać
muzyki. Na ów urlopie poszedłem z Żoną do kina na nowego Bonda. Wtedy właśnie,
gdy zgasły już światła pomyślałem sobie, że ostatnio mało słucham muzyki
filmowej. W kolekcji kilkadziesiąt jeśli nie kilkaset płyt z przeróżnych filmów,
a ja jakoś się ociągam z ich słuchaniem. Przecież to kawał historii muzyki i
absolutnie nie można tej kategorii traktować po macoszemu. Do tej pory na moim
blogu opisałem tak naprawdę tylko jedną ścieżkę dźwiękową do filmu Blade Runner
autorstwa Vangelisa. Dziś przyszedł czas na kolejny mój ukochany soundtrack i
jeden z ukochanych filmów. Czas na Dawno Temu W Ameryce…
Ennio
Morricone. Gigant świta filmu, oczywiście jego muzycznej części. Skomponował muzykę
do około pięciuset filmów. Znałem kiedyś pewnego faceta, który namiętnie kolekcjonował
Morricone. Miał w swojej kolekcji nieco ponad dwieście płyt z muzyką skomponowaną
przez tego genialnego człowieka. Wspaniała kolekcja. Od długiego czasu nie mam
kontaktu z miłośnikiem włoskiego Mistrza. Mam nadzieję, że na tę chwilę posiada
już z czterysta pozycji. Ennio to dobry kolega kolejnego wielkiego czyli Sergio
Leone, reżyser filmu. Poznali się jeszcze w szkole podstawowej. Kto mógł wtedy przypuszczać,
że w przyszłości stworzą tak znakomity duet reżyser-kompozytor. Jak przecież
wiemy panowie współpracowali razem przy takich filmach jak Za Garść Dolarów, Za
Kilka Dolarów Więcej, Dobry, Zły i Brzydki czy wreszcie Pewnego Razu Na Dzikim
Zachodzie czyli klasyce westernu. No i oczywiście przy Dawno Temu W Ameryce. Ten
film to mistrzostwo świata. Pamiętam gdy pierwszy raz go obejrzałem, a mógł to być
koniec lat osiemdziesiątych, po prostu oniemiałem. Ponad trzy godziny
siedziałem jak zahipnotyzowany, dosłownie nie mogłem się oderwać od ekranu
telewizora. Najlepsze w tym wszystkim było to, że gdy seans się skończył i
doszedłem do siebie, przewinąłem taśmę do początku i włączyłem ponownie. Jakaś
niesamowita prawda bije z tego obrazu. To jeden z tych filmów który smakuje
coraz bardziej przy każdym kolejnym obejrzeniu. Dodatkowo smakuje jeszcze
bardziej w miarę jak mijają lata, człowiek nabiera doświadczenia, spotykają go
przeróżne historie życiowe, ma po prostu już jakiś bagaż doświadczeń, zna ludzi
i ich zachowania. Wtedy w filmie Leone może przejrzeć się jak w lustrze. Myślę,
że każdy z nas znajdzie w tym obrazie cząstkę siebie i swojego życia.
Oprócz samej fabuły i
znakomitej gry aktorskiej (kapitalny De Niro) od wspomnianego już pierwszego
razu, ogromne wrażenie wywarła na mnie muzyka. Coś wspaniałego. Po prostu byłem
i nadal jestem nią oczarowany. Już pierwsze pół godziny filmu wystarczy aby
dosłownie w niej utonąć . Bo chociażby chwila gdy Klucha (De Niro) wyjeżdża
z Nowego Jorku i scena na dworcu autobusowym. Mamy tu mój ulubiony muzyczny
fragment tego filmu, a mianowicie kompozycję zatytułowaną Cockeye’s Song. To
coś niebywałego. To tu oprócz przepięknej orkiestry na pierwszy plan wysuwa się
Gheorghe Zamfir i jego kapitalna partia na fletni Pana. Tu muszę wspomnieć o
chwili gdy zdobyłem kompakt ze ścieżką dźwiękową do tego filmu. Gdy włączyłem
tę właśnie kompozycję najzwyczajniej w świecie poryczałem się. Przyznam, że
fletnia Pana nie jest moim ulubionym instrumentem, jednak to wykonanie
powoduje, że odpływam kompletnie we wspomnieniach. Cofam się o kilkanaście,
czasem kilkadziesiąt lat. Przypominam sobie dawnych kolegów, pierwsze
miłości. Spotkałem ostatnio jedną z takich młodzieńczych miłości. Wtedy przepiękna
dziewczyna, wszyscy koledzy zielenieli z
zazdrości gdy tylko pojawiałem się z nią w towarzystwie. Dziś kobieta smutna na
twarzy, szara cera, tęga, zmęczona życiem i wychowywaniem dzieci. Spotkaliśmy
się przypadkiem w jakimś sklepie przed świętami. Zaczęła mi coś opowiadać, a ja
złapałem się na tym, że podgwizduję pod nosem tę właśnie melodię do Cockeye’s Song,
a w głowie mam obrazy z przed lat i jej cudowny uśmiech. Nie, to nie jest
kryzys wieku średniego czy inne tego typu brednie. Człowiek ma tyle lat na ile
się czuje, a ja czuję się wciąż młodo. Tu raczej chodzi o przemijanie, nieunikniony
upływ czasu o zdobywanie doświadczenia czy wreszcie całkiem inne postrzeganie
tych samych rzeczy na przestrzeni lat. Ta melodia grana na fletni Pana pojawia
się także w początkowej i końcowej fazie innej kompozycji z tego filmu, a
mianowicie w Childhood Memories. W filmie to jedna z najważniejszych scen w
której ginie jeden z bohaterów. Niezwykle wzruszający i chyba jeden z
najważniejszych momentów obrazu Leone.
No ale przecież miało być
o pierwszych trzydziestu minutach. Pojawia się także kompozycja tytułowa.
Znakomita melodia, która również łapie za serce. Wiem, wspominałem już o tym
wiele razy przy innych recenzjach ale naprawdę trudno opisać piękno tej muzyki.
Po prostu włącza się ją i odpływa, najczęściej do wspomnień.
Inną i chyba
najbardziej znaną i rozpowszechnioną kompozycją z tego filmu jest utwór
zatytułowany Deborah’s Theme. Tu należy dodać, że w tym utworze, w Friendshiep
And Love jak i wspominanym już wyżej Cockeye’s Song swego głosu użyczyła muza
Morricone, którą jest Edda Dell’Orso. Proszę poszukać do ilu filmów użyczyła
swojego głosu. Powiem tylko że do wielu. Ennio często prosił ją o współpracę, a
Edda nie odmawiała. Nie inaczej jest w przypadku tego filmu. Znakomite wokalizy.
Świetny fragment gdy Klucha wraca po trzydziestu pięciu latach do Nowego Jorku,
przychodzi do Grubego Moe, spogląda na stare fotografie w tym fotografie Debory,
a w tle właśnie fragment tematu Debory z tą wspaniałą wokalizą Eddy.
Fantastyczna scena. No i chwilę wcześniej ten sławny dialog:
Moe: Co robiłeś przez
te wszystkie lata?
Klucha: Chodziłem
wcześnie spać
Czy są żywsze utwory? Są, chociażby Prohibition Dirge utrzymany w typowych klimatach lat dwudziestych XX wieku czy podobna Speakeasy. Jest jeszcze nieco żywsze Friends.
Ale na
płycie znalazły się także dwie kompozycje nie skomponowane przez Mistrza. Chodzi
o kompozycje zatytułowane Ampola i Ampola – Part 2. Autorami tychże są J.M.
La Calle, słowa angielskie napisał Albert Gamse. Na potrzeby filmu zrezygnowano
ze słów, a Morricone dość mocno zmienił aranż tej piosenki. Pasuje ona jak ulał
do tych obrazów. Co jeszcze? Ktoś nawet mało zorientowany w muzyce wyłapie w filmie jeden z przebojów Beatlesów Yesterday. Oczywiście
utwór zaaranżowany został na orkiestrę.
Co jeszcze można dodać?
Może taką ciekawostkę, że większość muzyki powstała długo przed samym
filmem. Dzięki temu muzyka była odtwarzana podczas kręcenia scen. Podobno
brzmiało to magicznie.
Gdy pierwszy raz film pokazano w Cannes dostał piętnastominutową
owację na stojąco. Jednak później jakiś „mundruś”
w Stanach zatrudnił montażystę, który pociął ten film na kawałki, zmontował go
tak że ten stracił sens. Do tego wszystkiego w wielu miejscach zapomniano dodać
muzykę Morricone! Przez te wszystkie zabiegi film przepadł, został przez
krytyków zmieszany z błotem, a jedna z najlepszych ścieżek dźwiękowych w
historii kina nie została nominowana do Oscara.
Gdy kilka czy
kilkanaście miesięcy temu wydano wersje reżyserską tego obrazu wiedziałem, że
muszę ją mieć. Zawiera nieco ponad dwadzieścia minut dodatkowych scen. Teraz
film trwa 241 minut. Odświeżono obraz, który wygląda przepięknie. Niestety to
był ostatni film w dorobku tego reżysera. Polecam wszystkim ten genialny obraz
no i oczywiście fantastyczną ścieżkę dźwiękową, która już na zawsze pozostanie
jednym z niedoścignionych obrazów malowanych instrumentami. Arcydzieła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz