- Magical Dog
- One To One
- Evolove
- Oh, Yeah?
- Bambu Forest
- Twenty One
- Let The Children Grow
- Red And Orange
Przeciętnemu słuchaczowi Jan Hammer kojarzy się zwykle ze ścieżką dźwiękową do serialu Policjanci z Miami. Pamiętamy przecież ten słynny utwór Crockett’s Theme. Swoją drogą fantastyczna kompozycja. Ale Jan Hammer to także, a może przede wszystkim członek legendarnej grupy jazzrockowej The Mahavishnu Orchestra. Współpracował także z wieloma muzykami, takimi jak John Abercrombie, Jeff Beck, Al Di Meola czy Czesław Niemen. Zanim Hammer poświęcił się bardziej elektronicznej karierze tworzył także inne dzieła. Płyta Oh, Yeah? to kapitalny jazzrock z domieszkami funk. W nagraniu tego albumu oprócz samego Jana wzięli też udział Steven Kindler (skrzypce akustyczne i elektryczne, gitara), Fernando Saunders (bas), Tony Smith (perkusja, głos) oraz gościnnie David Earle Johnson, specjalista od instrumentów perkusyjnych. Wczorajsze popołudnie spędzone z tym albumem było wyjątkowym popołudniem, choć moja lepsza i ładniejsza połowa tym razem nie podzieliła mojego entuzjazmu…
Magical Dog. Kapitalny wstęp na klawiszach do których po chwili dołączają perkusja oraz skrzypce. W tle bardzo ładnie poczyna sobie bas. Usłyszymy tu znakomitą współpracę wspomnianych już klawiszy i skrzypiec. Do tego w początkowej fazie tej kompozycji kapitalne zmiany tempa. Wyśmienity skoczny, do przodu początek płyty. Po tych niemal siedmiu minutach mamy kolejny utwór zatytułowany One To One. Tu po raz pierwszy usłyszymy partie śpiewane (kapitalne). Piosenka utrzymana jest w stylu groove funky. To co mnie powala w tym utworze to przepiękne klawiszowe tła i genialne momenty w refrenach. Jak słucham tej piosenki przed oczami mam ulice Nowego Jorku, znakomita pozycja.
W Evolve ponownie usłyszymy wspaniałą współpracę klawiszy (znakomita praca Hammera) i skrzypiec. Do tego wyraźna, nieźle sobie poczynająca perkusja.
Stronę pierwszą
wydania winylowego zamyka kompozycja tytułowa. Znowu mamy skoczny, nieco funkowy
fragment tej płyty. Niemal cały utwór to popisy Hammera i Smitha. Gdzieniegdzie
dołącza Kindler ze swoimi skrzypcami.
Stronę B otwiera
ciężki, mroczny Bambu Forrest. Znakomita pozycja. Fantastyczne, ponure,
złowieszcze klawiatury do których genialnie dołącza perkusja. To jakie Hammer
robi tu solo na klawiszach (które brzmią niczym płacząca gitara) nie da się
opisać, po prostu poezja. Jak ja uwielbiam takie ciemne klimaty, ciary po
plecach. W okolicach trzeciej minuty pojawiają cię elektryczne skrzypce, które
na tle rytmicznych bębnów malują dodatkowy efekt niepokoju. W moim odczuciu
najlepsza pozycja na płycie.
Twenty One to przede
wszystkim niesamowita praca perkusji, której wtórują skrzypce. Osobiście zawsze
byłem pod ogromnym wrażeniem pracy jaką wykonał w tym utworze Tony Smith. Taka
galopada perkusji naprawdę robi wrażenie. Niestety rozczarowują tu troszeczkę
te skrzypce, których jest zbyt dużo i pozwalają sobie na zbyt dużo. Ale
to tylko moja skromna ocena. Ogromny plus dla basu.
Let The Children
Grow to piękne uspokojenie po dynamicznym poprzedniku. Tu ponownie usłyszymy
partie śpiewane. Instrumentem prowadzącym tę piosenkę przez niemal półtorej
minuty jest elektryczne pianino. Zresztą tak wygląda cała budowa tego utworu: spokojne zwrotki i nieco bardziej ożywione
refreny w których włącza się perkusja. Bardzo ładna melodia i świetne popisy
klawiszowe pod koniec utworu w wykonaniu
Jana Hammera.
Album zamyka kompozycja zatytułowana Red And Orange. Na dzień dobry elegancki basik, który genialnie prowadzi cały ten utwór. Do niego po kolei przyłączają się kolejne instrumenty. Początkowo jest to perkusja, następnie klawisze i skrzypce, które ponownie, podobnie jak w Twenty One trochę kradną ten utwór. Nie są one jednak tak irytujące jak wcześniej. Usłyszymy tu również popis Hammera. No i ostatnie kilkadziesiąt sekund, złowieszcze, wprowadzające stan niepokoju. Coś wspaniałego. Bardzo zdecydowany i zarazem znakomity koniec płyty.
Oh, Yeah? to
fantastyczny album. Naprawdę nie da się przy nim nudzić. Miłośnicy jazzrockowego
grania z delikatną domieszką funku powinni być zachwyceni. Fajna, sprężysta,
chwytliwa płyta. Jak dla mnie szkoda tylko tego skrzypcowego fragmentu w Twenty
One. W moim odczuciu skrzypce zabiły trochę ten fenomenalny utwór. Tak byłaby
maksymalna ocena. Ale jak wspominałem wcześniej, to tylko moje skromne zdanie. Warto, warto, warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz