- a) One End More; b) Phil's Little Dance - For Phil Millers Trousers; c) Worlds Of Zin
- Lady And Friend
- Notwithstanding
- Arriving Twice
- a) Island Of Rhodes; b) Paper Boat; c) As If Your Eyes Were Open
- For Absent Friends
- a) We Are All; b) Someone Else's Food; c) Jamo And Other Boating Disasters (From The Holiday Of The Same Name)
- Just C
Miałem wielką ochotę
zagrać w grę planszową. Najlepiej jakąś z dzieciństwa. Może Chińczyk? A może Na
Grzyby? Nie. Z pomocą przyszedł Gilgamesh i świetna okładka ich debiutanckiego
albumu. Kto ma ochotę zagrać w grę planszową, której fabuła dotyczy życia grupy
rockowej, a ściślej rzecz ujmując ich życia w trasie? Proszę tylko spojrzeć na
poszczególne pola (ich opisy) na tej planszy. Chociażby: klawisze nie stroją –
cofasz się o jedno pole, spalił się wzmacniacz – cofasz się o dwa pola lub
gitarzysta wypił dziesięć Carlsbergów – wypadasz z gry. Oczywiście wszystko to trzeba
traktować jako sympatyczny żart. Przecież najważniejsza jest muzyka. Do tego dźwięki
kanterberyjskie. Jestem w domu…
Sam zespół powstał
jesienią 1972 roku. Założycielami byli znakomity klawiszowiec Alan Gowen oraz
perkusista Mike Travis. Przez grupę przewinęli się tacy muzycy jak Rick
Morcombe, Jeff Clyne, Alan Wakeman czy Richard Sinclair. Dopiero w 1973 skład
unormował się. Dołączyli gitarzysta Phil Lee oraz basista Neil Murray. Tego
ostatniego (także po wielu zmianach personalnych) w końcowej fazie, chwilę
przed nagraniem albumu, zastąpił powracający do zespołu Jeff Clyne. Na
opisywanym tu debiucie, swojego głosu użyczyła Amanda Parsons. Producentem
płyty był między innymi Dave Stewart. Czyli wszystko zostaje w rodzinie.
Przejdźmy do samej muzyki.
Głównym kompozytorem jest tu Gowen i to wyraźnie słychać. Już pierwszy utwór to potwierdza. Sam początek to właśnie klawisze Gowena w roli głównej w przeróżnych odsłonach. Do tego znakomita perkusja Travisa. Pierwsza część tego utworu jest fantastycznie przez te klawisze zdominowana, choć proszę zwrócić uwagę na kapitalną partię gitary, która pojawia się w okolicach trzeciej minuty. Końcowa i zarazem najdłuższa część tej kompozycji, zatytułowana World Of Sin, to wyraźne uspokojenie. Utwór snuje się niczym mgła nad jeziorem w jesienny poranek. Znakomita gitara, która prowadzi tę część utworu do samego końca. Bardzo ładnie akompaniuje jej perkusja i znakomity fortepian Gowena. W pewnym momencie po raz pierwszy na tej płycie usłyszymy piękne wokalizy Amandy Parsons.
Kolejna kompozycja Lady And Friend to kontynuacja spokoju. Współpraca gitary akustycznej i piana elektrycznego daje fantastyczny efekt. Jednak po krótkiej sielance mamy co prawda chwilowe i jednorazowe, ale mocne uderzenie. Świetnie pracuje tu bas.
Notwithstanding to już przyspieszenie. Znakomity, pojawiający się na chwilę melotron i świetna sekcja rytmiczna. To bardziej jazzująca propozycja z nieco połamaną pracą perkusji, klawiszy, basu i gitar. Wkrada się tu odrobinka psychodelii. Kapitalne zamknięcie pierwszej strony.
Przejdźmy do samej muzyki.
Głównym kompozytorem jest tu Gowen i to wyraźnie słychać. Już pierwszy utwór to potwierdza. Sam początek to właśnie klawisze Gowena w roli głównej w przeróżnych odsłonach. Do tego znakomita perkusja Travisa. Pierwsza część tego utworu jest fantastycznie przez te klawisze zdominowana, choć proszę zwrócić uwagę na kapitalną partię gitary, która pojawia się w okolicach trzeciej minuty. Końcowa i zarazem najdłuższa część tej kompozycji, zatytułowana World Of Sin, to wyraźne uspokojenie. Utwór snuje się niczym mgła nad jeziorem w jesienny poranek. Znakomita gitara, która prowadzi tę część utworu do samego końca. Bardzo ładnie akompaniuje jej perkusja i znakomity fortepian Gowena. W pewnym momencie po raz pierwszy na tej płycie usłyszymy piękne wokalizy Amandy Parsons.
Kolejna kompozycja Lady And Friend to kontynuacja spokoju. Współpraca gitary akustycznej i piana elektrycznego daje fantastyczny efekt. Jednak po krótkiej sielance mamy co prawda chwilowe i jednorazowe, ale mocne uderzenie. Świetnie pracuje tu bas.
Notwithstanding to już przyspieszenie. Znakomity, pojawiający się na chwilę melotron i świetna sekcja rytmiczna. To bardziej jazzująca propozycja z nieco połamaną pracą perkusji, klawiszy, basu i gitar. Wkrada się tu odrobinka psychodelii. Kapitalne zamknięcie pierwszej strony.
Druga strona wydania
winylowego rozpoczyna się piękną miniaturką zatytułowaną Arriving Twice. Świetny,
delikatny utworek ze znakomitym basem i klawiszami w roli głównej. Choć i gitara
akustyczna Phila Lee nieźle tu sobie poczyna. Dalej mamy utwór podzielony na trzy
części. W pierwszej części dominuje spokój. Plumkające klawisze, bas i
delikatna perkusja. W kolejnych częściach utwór się rozkręca. Coraz żwawiej
poczyna sobie Gowen. Do głosu dochodzi coraz częściej gitara Phila, która w
ostatniej części wyraźnie dominuje. Miedzy innymi dzięki temu mamy fajne żywiołowe zamknięcie tego utworu.
Dalej usłyszymy kolejną miniaturkę na gitarę akustyczną. Zaraz po niej następny trzyczęściowy utwór, który rozpoczyna się ładnymi dźwiękami elektrycznego pianina. W pewnym momencie zaczyna mu towarzyszyć gitara. Następnie dołącza sekcja rytmiczna. Bardzo fajny utwór z maleńkimi funkowymi zapędami. Bardzo leży mi tu gitara Lee i jego popisy przez cały ten utwór. Tu po raz kolejny i ostatni usłyszymy wokalizy Amandy.
Dalej usłyszymy kolejną miniaturkę na gitarę akustyczną. Zaraz po niej następny trzyczęściowy utwór, który rozpoczyna się ładnymi dźwiękami elektrycznego pianina. W pewnym momencie zaczyna mu towarzyszyć gitara. Następnie dołącza sekcja rytmiczna. Bardzo fajny utwór z maleńkimi funkowymi zapędami. Bardzo leży mi tu gitara Lee i jego popisy przez cały ten utwór. Tu po raz kolejny i ostatni usłyszymy wokalizy Amandy.
Album zamyka kolejna
miniatura, tym razem na fortepian.
Bardo ciekawy album.
Nie jest przeładowany i przekombinowany. Kapitalne klawisze Gowena, a i gitara
Lee niczego sobie. Mamy tu trochę zawiłości muzycznych, ale są i wspaniałe
melodie. Na płycie dominuje raczej spokój i lekkość. Wszystko to poukładane jest
ze smakiem i rozmysłem, dzięki czemu bardzo dobrze słucha się tego albumu.
Gilgamesh nie jest może diamentem jeśli idzie o scenę Canterbury (często można
usłyszeć krytykę, że muzyka zawarta na tej płycie jest zbyt miękka i lekka),
ale na pewno warto zapoznać się z tym albumem i mieć go w swojej kolekcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz