- The Poke
- Masques
- Black Moon
- Deadly Nightshade
- Earth Dance
- Access To Data
- The Ghost Of Mayfield Lodge
Naszło mnie na gitarę
basową. Jak już kilkakrotnie wspominałem na blogu, uwielbiam bas bezprogowy.
Brzmi dla mnie kapitalnie. A właśnie na tym albumie Percy Jones znakomicie
operuje tym instrumentem. Gdy pierwszy raz usłyszałem Black Moon, a mogło to
być gdzieś w okolicach 1987 roku, dosłownie padłem na kolana. Do dziś uwielbiam
ten utwór jak i cały album…
Na Masques nie zagrało
dwóch arcyważnych muzyków Brand X. Pierwszy z nich, Phil Collins, był w 1978
roku niezwykle zajęty nagrywaniem, a później promowaniem płyty Genesis …And
Then There Were Three…, natomiast drugi z panów, klawiszowiec Robert Lumley,
wolał w tamtym czasie zajmować się bardziej produkcją nagrań niż samym graniem.
W związku z taką sytuacją pozostali członkowie grupy musieli znaleźć nowych
muzyków. Tak też się stało. Na perkusji zagrał wyśmienicie Chuck Burgi,
natomiast za klawiszami zasiadł Peter Robinson. Pozostali muzycy którzy wzięli
udział w nagraniu tego albumu to John Goodsall (gitara), wspomniany już na
samym początku Pearcy Jones oraz Morris Pert (instrumenty perkusyjne), który
zagrał również na klawiszach (i to jak zagrał!).
A muzycznie? Jest
znakomicie. Panowie nadal potwierdzają, że potrafią grać, a to co stworzyli to
fantastyczny jazz-rock, którego słucha się z wielką przyjemnością.
Już otwierający album
The Poke robi wrażenie. Fajna gitara, ładne klawisze i wyraźnie zarysowana
sekcja rytmiczna. W okolicach drugiej minuty kompozycja wyraźnie łagodnieje by
po upływie kilkudziesięciu sekund ponownie przyspieszyć. Znakomite otwarcie tego
albumu.
Dalej możemy wysłuchać
utworu tytułowego, którego autorami są Jones oraz Robinson. Delikatny,
subtelny wręcz utwór, jednocześnie najkrótszy na płycie. Ładny bas Jonesa,
sporo tu mają do powiedzenia instrumenty perkusyjne, które na każdym kroku dają
o sobie znać. Drugim instrumentem wyraźnie tu zarysowanym jest fortepian
Robinsona. Minimalistyczna wręcz kompozycja w której dominuje bas.
No ale następna
propozycja to właśnie ta która zwala mnie z nóg. Mowa o Black Moon autorstwa
Perta. Piękna melodia która prowadzi cały ten utwór. Kapitalna praca Goodsalla
i wspomniany na początku Pert, który zagrał tu na klawiszach. A zagrał
przepięknie, proszę posłuchać. Kosmiczny wręcz odjazd. No i jeszcze ten bas Jonesa.
Od pierwszego przesłuchania po dzień dzisiejszy ogromnie, ale to ogromnie
żałuję, że partia basu w końcówce tego utworu tak brutalnie jest wyciszona. Gdyby panowie
pociągnęli go jeszcze z pół minuty, ekstaza byłaby zagwarantowana. Przez
te wszystkie lata Black Moon wysłuchałem niezliczoną ilość razy i nic nie
stracił na uroku. Kapitalny moment płyty.
Stronę pierwszą zamyka
najdłuższa kompozycja na tym albumie zatytułowana Deadly Nightshade, której
autorem jest, tak jak w przypadku Black Moon, Morris Pert. Zaczyna się wręcz
bajkowo, śliczne dzwoneczki i znowu arcyciekawy bas. Ale robi się jeszcze
piękniej gdy pojawia się perkusja i gitara. Zwracam uwagę na wyśmienite zmiany
tempa i nastrojów w tym utworze, który to raz zwalnia, a raz przyspiesza. To dla mnie, obok
poprzedniego numeru, najlepszy kawałek na tym albumie. Znakomity, w większej
części żywiołowy, ze znakomitą pracą Goodsalla na gitarze. To co ten wyprawia w
okolicach piątej minuty stawia włosy dęba. Chyba jeden z lepszych utworów Brand
X w ogóle.
Drugą stronę otwiera
Earth Dance. Delikatne basowe otwarcie, w tle przeszkadzajki. Później utwór przyspiesza,
nabierając kolorytów Ameryki Łacińskiej. Na pierwszy plan wysuwa się Jones i
jego bas. Świetny popis Perta na instrumentach perkusyjnych.
Zostały nam jeszcze dwa
utwory. Pierwszy z nich zatytułowany Access To Data jest autorstwa Goodsalla.
Bardzo podoba mi się tu właśnie gitara autora, która występuje tu oczywiście
niejako w roli głównej. Niejako, ponieważ i reszta zespołu kapitalnie wykonuje swoją robotę z Jonesem na czele (brawa należą się także dla
Robinsona). No i ta niespokojna
końcówka.
Cały album zamyka kompozycja Jonesa The Ghost Of
Mayfield Lodge. To drugi co do długości trwania utwór.
Nieco ponad dziesięć minut świetnego grania. Plus dla perkusji, świetna partia
gitary Goodsalla i oczywiście wszędobylski bas autora kompozycji. Bardzo ciekawe zamknięcia płyty.
Na przestrzeni lat,
rozmawiając z różnymi kolegami na temat dyskografii Brand X, zdania co do ich
płyt były podzielone. Niektórzy uważali, że tylko na debiucie pokazali jak
trzeba grać jazz-rocka, inni upatrywali najlepszego odcienia zespołu właśnie w
płycie Masques. Jeszcze inni za wzór stawiają Moroccan Roll. Ale wszyscy
zgadzali się co do jednego, że opisywana tu płyta jest w ścisłej czołówce ich
albumów. I tu się zgadzam. Znakomita płyta do której wracam z wielką chęcią.
Nawet jak nie mam za wiele czasu, a najdzie mnie ochota na Brand X, to często
mam tak, że nastawiam ten album i utwory Black Moon i Deadly Nightshade i od
razu mi lepiej. Kawał dobrego fusion. Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz