Dawno, dawno temu za
górami, za lasami żył sobie chłopak, który kochał muzykę. Poświęcał jej cały
wolny czas, wydawał na płyty wszystkie pieniądze. Był w stanie zakupić cały
album tylko dla jednej piosenki.
Brzmi jak bajka? Dla
dzisiejszej młodzieży zapewne tak. Bo cóż to za dureń z tego chłopaka. Kupował
płyty (ha, ha, ha), wydawał na nie pieniądze (ha, ha, ha) i do tego był w
stanie dla jednej piosenki kupić cały album (ha, ha, ha). Idiota. A jednak to
prawdziwa historia…
No właśnie. Dzisiaj coś
takiego jest nie do pomyślenia. Teraz YT i jedziemy. Cóż, że jakość jest
fatalna, ale gra i co najważniejsze za darmo. Absolutnie nie chcę i nie mam
zamiaru wdawać się tu w dyskusje jaki format jest lepszy, kto i czy w ogóle
słyszy różnicę między nimi, czy kupowanie płyt ma sens itd. itp. Chodzi mi o
moje własne wspomnienia i nic więcej.
Wróćmy do początku lat
dziewięćdziesiątych (o latach osiemdziesiątych nawet nie wspominam), w których nikt nie miał wyobrażenia o czymś takim jak Internet (w
dzisiejszym rozumieniu). Wtedy aby mieć ukochaną piosenkę miało się kilka możliwości.
Nagrać ją z radia (oczywiście na kasetę), przegrać od znajomego swojego znajomego,
przegrać w firmach takim procederem się trudniących (duże miasta) lub samemu kupić nośnik. Jeszcze
jak ktoś posiadał magnetowid mógł nagrywać teledyski. Plus był taki, że w
latach dziewięćdziesiątych kompakty pojawiały się z roku na rok w coraz większych ilościach. Pamiętam
to mozolne budowanie kolekcji. Chroniczny brak pieniędzy, kompakty kosztowały
wtedy „kilka” złotych i tylko nieliczni mogli sobie pozwolić na hurtowe zakupy.
A jeszcze dla ludzi z prowincji kompakty to już w ogóle był kosmos. Ale w tym było właśnie
całe to piękno. Jak człowiek kupił dany album to słuchał go tygodniami ciągle i
ciągle.
Do rzeczy. Oglądało się
wtedy całą masę teledysków w MTV czy stacji VIVA, które to teledyski jako żywo były reklamą,
która miała zachęcić do kupienia całej płyty. I tak było. Człowiek zauroczony
jakimś klipem i piosenką przebierał nogami aby tylko zdobyć dany album.
Przeglądając ostatnio półki z płytami wyciągnąłem na chybcika kilkanaście
sztuk, które w latach dziewięćdziesiątych nabyłem tylko dla jednej piosenki. Dlatego pomyślałem o
takim wpisie.
Yello – Tu oczywiście chodzi
o utwór The Race. Sam album Flag z którego pochodzi tenże został wydany w 1988
roku, ale w mojej kolekcji pojawił się dopiero w okolicach 1993. Znakomity kawałek,
który z tego co pamiętam dość często pojawiał się w naszej telewizji. Okazało
się, że oprócz tego utworu na płycie jest jeszcze kilka innych, które wtedy
bardzo mi się spodobały. Niech za przykład posłużą 3rd Of June czy Of Course I’m
Lying.
Metallica – utworem dla
którego kupiłem tę płytę był Until It Sleeps. Jak ja uwielbiałem teledysk do
tego kawałka. Siedziałem przed telewizorem i wyczekiwałem z niecierpliwością na
ten właśnie. A że w momencie jego ukazania się dość często go grali, to frajda
była ogromna. Tu w przeciwieństwie do płyty Yello inne utwory nie zrobiły na
mnie żadnego wrażenia. No, może był jeszcze jeden. Chodzi o Mama Said. I tu też
ciekawa sprawa. Od muzyki country więdną mi uszy, a ten kawałek smakuje mi do
dziś (wiąże się to pewnie z tekstem tej piosenki)
Heroes Del Silencio - bez dwóch zdań piosenka Entre Dos Tierras. No
tutaj wyjątkowo zadziałała magia wideoklipu. Ten początek gdy panna rzuca w
chłopaka papierosem, a ten po chwili pluje jej w oczy kawą. Tak zaczyna się
zadyma na ekranie. Para tłucze się w nim aż pierze lecą i to dosłownie. A sam kawałek
też rewelacyjny. Szybki, z jajem, no i ten hiszpański na dokładkę. Do dziś mam
wielki sentyment do tego utworu i zapodaję go co jakiś czas. Niech pomyślę, chyba
przez te wszystkie lata tę płytę w całości wysłuchałem może ze trzy razy
oczywiście nie licząc tego utworu.
Soundgarden – nie będę
oryginalny i w tym przypadku. Tym utworem jest Black Hole Sun. Tu z kolei
teledysk wywoływał u mnie odruchy wymiotne. Ale sam utwór zacny, niby flegmatyczny,
ociężały, delikatnie psychodeliczny, ale jednocześnie z wielką mocą. Do tego
zadziałał u mnie chyba wtedy owczy pęd. Ten utwór dość często można było
usłyszeć w radio i telewizorze. Co do reszty płyty? Jest na pewno bardziej
melodyjna od jej poprzedniczek, ale i tak nie trafiło do mnie to granie. No i jeszcze
ten czas trwania. Zdecydowanie zbyt długi.
Coverdale • Page – Take Me For A Little While. Gdy
pierwszy raz usłyszałem ten utwór w Trójce po prostu oniemiałem z wrażenia,
dosłownie. Padłem na kolana. Gdzieś tam słyszałem, że panowie szykują wspólną
płytę, z resztą doskonale znałem ich wcześniejsze dokonania. Ciekawy byłem cóż
takiego może powstać z ich współpracy. Przecież Coverdale to kapitalny wokal, a
Page wirtuoz gitary. Musiało z tego powstać coś wspaniałego. I w moim
subiektywnym odczuciu powstała tylko ta właśnie piosenka, która jest jednym z
lepszych utworów lat dziewięćdziesiątych. Reszta materiału z tego albumu
kompletnie do mnie nie przemawia, no może jeszcze zamykający album Whisper A
Prayer For The Dying. Pamiętam jak w 1993 roku rwałem włosy z głowy, że Take Me For A Little While nie wbiło się na
podium trójkowej listy, a taki gniot jak 4 Non Blondes i utwór What’s Up był na
pierwszym. Nigdy tego nie mogłem zrozumieć.
Jak wspomniałem na
początku, takich płyt kupionych dla jednej piosenki mam więcej. Może kiedyś o
tym wspomnę. Powiem z ręką na sercu, że nigdy tego nie żałowałem. Dziś
już na takie numery bym się nie odważył aby kupować cały album dla jednej piosenki.
No, utwór musiałby być naprawdę wyjątkowy. To jest właśnie dobrodziejstwo
Internetu, że przed zakupem albumu możemy zapoznać się choć z częścią
materiału. Płyty nadal kupuję namiętnie, jednak już o wiele bardziej rozważnie
niż te dwadzieścia lat temu. Wtedy człowiek łykał niemal wszystko, nawet cały
album tylko dla tej jednej jedynej piosenki…
Zanim pojawił się u mnie w domu Internet, zdarzało mi się kupować albumy, na których nie znałem ŻADNEGO utworu ;) Zresztą i później się tak czasem zdarzało, bo mając do wyboru kupić album na którym znam np. połowę utworów, a taki na którym nie znam żadnego, wybierałem ten, dzięki któremu mogłem poznać więcej nowych utworów :D Aż w końcu się na tym przejechałem, kupując "No Prayer for the Dying" Iron Maiden, który jak się okazało, zawierał znacznie słabsze utwory, niż znane mi fragmenty innych albumów... Na szczęście dzięki Internetowi można przesłuchać każdy album jaki został nagrany i dzięki temu nie tracić pieniędzy na te mniej wartościowe. Ale tych bardziej wartościowych powinno się słuchać wyłącznie z fizycznego, najlepiej analogowego nośnika ;)
OdpowiedzUsuń