czwartek, 6 października 2016

Vangelis - Rosetta (2016)

  1. Origins (Arrival)
  2. Starstuff
  3. Infinitude
  4. Exo Genesis
  5. Celestial Whispers
  6. Albedo 0.06
  7. Sunlight
  8. Rosetta
  9. Philae's Descent
  10. Mission Accomplie (Rosetta's Waltz)
  11. Perihelion
  12. Elegy
  13. Return To The Void
Oj, kazał nam brodaty Grek długo czekać na premierowy materiał. Szczerze powiedziawszy to nie wierzyłem, że jeszcze coś wyda. Co prawda chwalił się w wywiadach iż w swoich archiwach posiada tyle już skomponowanej muzyki, że wystarczyłaby jej na sto albumów. Szkoda, bo zamiast stu przecież mógł wydać choćby dwa. Ale to tak na marginesie, przejdźmy do Rosetty. Gdy dotarła do mnie wiadomość o tym, że Vangelis planuje wydanie nowej płyty aż skoczyłem do góry. Wyczekiwałem na nią niczym dzieciak, który wypatruje pierwszej gwiazdki w wigilijny wieczór. I w końcu jest…
I rzeczywiście naczekałem się na tę płytę. Pierwsze wyczekiwanie to oczywiście na premierę, a drugie na to by mieć swój egzemplarz w ręku. Jak to jest, żyjemy w XXI wieku, podobno w Europie, a na fizyczny egzemplarz przyszło mi czekać niemal dwa tygodnie od premiery. Bo nawalił dystrybutor, bo mieliśmy awarię itp., itd. Mnie nie interesują żadne wydania Zagraniczna Płyta – Polska Cena. Takie coś było dostępne w dniu premiery. Na zachodnie wydanie musiałem poczekać. Spuszczę na to zasłonę milczenia.
Rosetta to sonda kosmiczna będąca tworem Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA). Jej zadaniem było dolecieć do odkrytej w 1969 roku  komety 67P/Czuriumow-Gierasimienko i osadzeniu na jej powierzchni lądownika Philae. Celem są badania, które mają odpowiedzieć na pytanie jak powstawał nasz układ słoneczny. Misja rozpoczęła się w marcu 2004 roku, a zakończyła sukcesem dosłownie kilka dni temu. I teraz kto mógłby muzycznie zilustrować taką misję? No kto? Odpowiedź nasuwa się chyba sama. Oczywiście najlepiej taką robotę zrobi Vangelis i gdy został o to poproszony nie zastanawiał się ani sekundy. Nie od dziś przecież wiadomo, że interesuje go tematyka kosmiczna, od dekad interesuje go zagadka powstawania planet i bezmiar kosmosu. Obserwuje sumiennie misje NASA i ESA i kibicuje im. W przeszłości nagrywał już albumy związane z tematyką kosmiczną (Albedo 0.39 czy Mythodea). Ale i wspomniana na moim blogu ścieżka dźwiękowa do Blade Runnera, to przecież kosmiczna wizja przyszłości.

Gdy najnowszy album Vangelisa dotarł wreszcie do domu z niezwykłą ekscytacją przystąpiłem do całej ceremonii związanej z nową płytą. Zdjęcie folii, pierwsze otwarcie i obowiązkowe wąchanie. Następnie wysunięcie płyty i książeczki, znowu wąchanie. Krążek do odtwarzacza, telefony powyłączane i jedziemy (teraz pan ma relaks).
Nie spodziewałem się jakichś wielkich rewolucji w brzmieniu i pomysłach. Obawiałem się jedynie czy mój stary przyjaciel nie pokusi się o eksperymentowanie z nowymi dźwiękami jak to robią (o zgrozo!) niektórzy jego koledzy po fachu. Płyta przeleciała w całości, a ja siedziałem jak zaczarowany. Okazało się, że nie poszedł na milimetr w kierunku dzisiejszego łubu dubu. To nadal dobry, stary Vangelis. Przyznam się, że w przypadku tego albumu znałem wcześniej tylko kilkunastosekundowy fragment. Podszedłem do tej płyty jak za dawnych czasów, całkiem w ciemno z ogromnym zaufaniem do wielkiego Artysty i nie zawiodłem się.
Obowiązki domowe wzywały, dlatego późnym wieczorem, a właściwie już w nocy gdy dom spał, założyłem słuchawki i włączyłem raz jeszcze. Efekt był jeszcze lepszy niż wcześniej.
Słuchając tej muzyki nietrudno oczami wyobraźni zobaczyć całą misję. Vangelis fantastycznie prowadzi nas za rękę od startu sondy do zakończenia całego przedsięwzięcia.   
No właśnie, muzyka. Album zaczyna kompozycja Origins (Arrival). Dość mroczny, niespokojny początek, przy końcu bardziej podniosły moment. Znakomicie rozpoczyna się ta płyta, od pierwszych sekund słychać, że album będzie poświęcony kosmicznej tematyce i od pierwszych sekund słychać, że to Vangelis. Następny Starstuff przenosi nas między gwiazdy, aż ciary lecą po plecach. Wyobrażam sobie samego siebie w stanie nieważkości, spoglądającego na naszą planetę z góry. Moim oczom ukazuje się jej piękny niebieski kolor. Końcowa część tej kompozycji jako żywo przypomina nuty z Blade Runnera. Temat kontynuuje Infinitude, dzięki któremu rzeczywiście możemy ujrzeć bezkres kosmicznych przestrzeni.

Co mamy jeszcze na płycie? Marzycielski Celestial Whispers, następnie niespokojny, mocno elektroniczny, zawierający podniosłe momenty Albedo 0.06 czy Sunlight, przy którym jesteśmy niemal naocznymi świadkami wschodu słońca widzianego z kosmosu.
Utwór tytułowy niechybnie kojarzy mi się z francuskim filmem z lat siedemdziesiątych i miłosnym motywem, w którym okrutny los rozdziela kochanków. W Philae’s Descent Vangelis świetnie oddał nastrój niepokoju i oczekiwania na pomyślne zakotwiczenie lądownika. Chwilę potem triumf i rozluźnienie po wykonaniu misji pięknie zilustrowane w Mission Accomlie (Rosetta’s Waltz).
Perihelion jest kompozycją, która chyba najbardziej ze wszystkich znajdujących się na albumie, wprowadza w stan niepokoju i jest najbardziej dynamiczna (ze spokojniejszym fragmentem w środku i na końcu kompozycji). Ostatnie dwa utwory płyną spokojnie do samego zamknięcia całości.

Muszę pogratulować Vangelisowi. To naprawdę świetna płyta. Nie jest może arcydziełem i wiele innych albumów w jego dyskografii jest wyraźnie lepszych. Jednak po tylu latach bycia w tym biznesie i nagraniu tylu płyt stworzył naprawdę solidne dzieło. Cieszy mnie ogromnie, że pozostał wierny swoim dźwiękom i swojemu stylowi. Usłyszymy tu bowiem czystego Vangelisa, który przy komponowaniu Rosetty użył jasnych odniesień do takich albumów jak mój ukochany Blade Runner, Albedo 0.39, Spiral czy w minimalnym stopniu do płyty Antarctica. Niechybnie Rosetta znajdzie się na liście moich albumów roku 2016. Misja trwająca wiele lat przepięknie zamknięta w pięćdziesięciu kilku minutach. Cudo.
 
 
PS. W tekście autorstwa Tima Coopera, który znalazł się w książeczce, jest dość rażący błąd. Otóż wymieniając poszczególne płyty Vangelisa możemy przeczytać o takiej, która nosi tytuł Albedo 0.35. Niby nic, ale pewien zgrzyt jest.           

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz