Nadal nie mogę się
otrząsnąć. Śmierć Michaela jest dla mnie jak śmierć członka mojej najbliższej
rodziny. Jak już wspominałem George był od zawsze obecny w moim życiu,
oczywiście muzycznie obecny. W latach osiemdziesiątych jako smarkacz tańczyłem
i wygłupiałem się z moją starszą Siostrą
przy piosenkach Wham! Club Tropicana (George napisał ją i zaaranżował mając 19
lat) oraz Wake Me Up Before You Go Go. Później były Everything She Wants, która
stała się jedną z moich ulubionych już w życiu dorosłym (sporo prawdy w tym
tekście)…
Pewnego dnia pojawiła
się w domu piosenka (oczywiście nagrana z radia). Była to Where Did Your Heart
Go? Piękna ballada przy której moja Siostra pochlipywała do poduszki. Ale największymi przebojami niewątpliwie były wtedy Careless Whisper
(George napisał ją mając lat siedemnaście!) i Last Christmas. No przy tych
utworach nasz telewizor Elektron (produkcji radzieckiej) dawał z siebie
wszystko. Oczywiście chodzi o jego głośnik. Człowiek był w siódmym niebie.
Siostra jako że umawiała się już na randki i kojarzyła co to
nastoletnia miłość, wzdychała do ekranu, marząc o takim pięknym chłopcu jak
George. Oczywiście ja nabijałem się z niej mówiąc, że zakochała się w
telewizorze. Doprowadzało to moją Siorę do furii i kończyło się to zawsze tak
samo „Mamo zabierz tego gnoja”. Mama uśmiechała się pod nosem a Tato patrzył na
to wszystko z politowaniem.
To były czasy plakatów,
którymi cały pokój był wyłożony. Oczywiście wśród wielu wykonawców i zespołów
były też postery George’a i Wham! Pamiętam jego zdjęcia kupowane na majowych
odpustach. Kto to jeszcze pamięta? Pamiętam też jak pewnego dnia Siostra
przyniosła do domu kilkanaście egzemplarzy pisma młodzieżowego Bravo
(oczywiście po niemiecku). No to już było święto lasu, ale i tragedia. Z
jednego z tych pism dowiadujemy się, że Wham! się rozpada. Rozpacz w domu, tak
było. Ale chwilę po tym ukazuje się piosenka sygnowana jedynie nazwiskiem
Michael. Chodzi o A Different Corner. Przepiękny wyciskacz łez. Pamiętam jak
usłyszałem ją na żywo w wykonaniu George’a, otoczony ze wszystkich stron
kobitami, które płaczą. To naprawdę mocne przeżycie. Człowiek na własne uszy i
oczy widzi jak muzyka oddziałuje na innych, jak można ją odczuwać i w końcu jak
silnym przeżyciem jest wysłuchanie na żywo ukochanych piosenek. Takich momentów
się nie zapomina nigdy.
Mniej więcej na początku roku 1987 polskie radio gra
duet Aretha Franklin – George Michael. Chodzi o piosenkę I Knew You Were Waiting (For Me). Michael był
pierwszym białym wykonawcą, który zaśpiewał z Arethą. Ale jeszcze tego samego
roku nadchodzi trzęsienie ziemi w muzycznym świecie pop. George wydaje swój
debiutancki album Faith, który zbiera wszystkie możliwe nagrody. Piosenki są
grane ciągle i ciągle. Kaseta z tym albumem, która wylądowała w naszym domu
gdzieś w początkach 1988 została doszczętnie przez nas zajechana.
I właśnie w tym miejscu chciałbym przedstawić dziesięć
piosenek George’a, które są dla mnie arcyważne. Proszę nie brać do siebie, że
nie wrzucam tu piosenek Wham! czy też tego, że (o zgrozo!) nie będzie tu Careless
Whisper. One też są ważne, bardzo ważne. Przecież przy takim Careless Whisper
przetańczyłem niezliczoną ilość razy z przepięknymi dziewczynami, później
jeszcze piękniejszymi kobietami. Wiążą się z nią cudowne wspomnienia
damsko-męskich wieczorów i nocy. Ta piosenka to talizman za pomocą którego kobiety
stawały się bardziej otwarte, pękała skorupka codziennej walki i zmagań. Na
czoło wychodziło ich dobro, ciepło i zaufanie. Dlatego nie chcę o tym pisać,
nie chcę aby to źle brzmiało, a już kompletnie nie chcę aby świadczyło to jakoś
źle o kobietach, które dla mnie są cudownymi istotami, którym należy bić
pokłony i kochać je z całego serca.
Wracamy
do piosenek i zaczynamy od płyty Faith.
Ta
jest nierówna, jest taką trochę zbieraniną i dlatego nie przepadam za nią w
całości. Jednak znalazły się tu dwie, dla mnie ważne i magiczne piosenki.
Drugim
utworem z Faith był Kissing A Fool. Delikatnie jazzująca ballada. Kto pamięta
teledysk? George wygląda na nim jak milion dolarów. Ale nie o wygląd tu chodzi,
ale o wykonanie, przepiękne i wzruszające. I znowu relacje damsko-męskie. Ja
ponownie zakochany (przyznaję, w młodości byłem kochliwy), myślałem że to ta
jedna na całe życie. Była piękna niczym poranek. Jednak okazałem się tytułowym
głupcem, okłamywanym, zbywanym i w końcu zdradzonym.
W
1990 ukazuje się drugi album George’a Listen Without Prejudice. Płyta pomnik.
To najlepszy głos George’a, wokalny majstersztyk. Płyta arcydzieło. Minimalna
ilość instrumentów, tym głównym jest głos Michaela. Mocny, zniewalający. Jakże
zawsze żałowałem, że nie mogłem posłuchać go na żywo właśnie wtedy pomiędzy
1990 a 1995. Kto chce niech poszuka w Internecie jego występu. Concert Of Hope
z 1993 roku. Na widowni Lady Diana, zapowiedź Davida Bowie a chwilę później
pierwsze dźwięki Father Figure. George wykonał tam kilka piosenek z Killer
(Papa Was A Rollin’ Stone) na czele i wykonał
to tak że…
Dobrze,
wracam do LWP. Choć płyta zrobiła na mnie piorunujące wrażenie w 1991 roku, to
odegrała w moim życiu arcyważną rolę poczynając od Bożego Narodzenia 1993. Nie chcę zagłębiać się w szczegóły, ale dla
mnie osobiście okres 1991-1995 był koszmarem. Jak ja przetrwałem wtedy te kilka
lat do dziś nie wiem, naprawdę nie mam pojęcia. Wiem natomiast jedno, to między
innymi płyta Listen Without Prejudice pozwoliła mi przetrwać ten czas. Zawsze
będę George’owi wdzięczny, za to że nagrał ten album, który od końca 1993 roku
przez kilka miesięcy nie wychodził z mojego odtwarzacza. Myślę, iż to że teraz
siedzę tu i piszę te słowa zawdzięczam między innymi temu albumowi.
Właściwie mógłbym wymieniać bez końca moje ulubione utwory George’a Michaela i o każdym choć słowo skrobnąć. Czy jestem psychofanem? Nie, absolutnie. Ale George jest niewątpliwie moją pierwszą, wielką muzyczną miłością. I choć mój gust muzyczny mocno się zmienił, to cały czas byłem mu wierny, śledziłem jego dokonania, kupowałem płyty i single. Ostatni raz widziałem go na żywo podczas trasy Symphonica. To było w 2011 roku. Kto nie był musi mi uwierzyć. Zetknięcie na żywo z jego głosem jest niesamowitym doznaniem, takim, którego nijak nie można oddać słowami. Mimo że na przestrzeni lat głos mu się zmieniał, obniżył i już nie było tej lekkości śpiewania, to nadal był on cudowny. Mimo wszystko nadal bardzo mocny, czysty i niesamowity.
Jedyne co mam mu za złe to że zmarnował wiele lat, nie wydając przez ten czas nowego materiału. Z tego powodu na różnych forach i stronach jego dotyczących nigdy nie szczędziłem mu krytyki. Po prostu wielka szkoda, że taki głos, taki talent nie wykorzystywał swoich możliwości. Przecież to był muzyk, który sam komponował utwory, pisał do nich teksty, śpiewał je, sam je produkował i sam grał na wszystkich instrumentach. Do tego ten głos, jeden na wiele, wiele milionów. Jego śmieć to ogromna strata dla świata muzyki i ogromna strata dla mnie osobiście. Mógłbym tak pisać jeszcze wiele stron a i tak nie oddam tego co tkwi w moim sercu. Dlatego zakończę. Choć osobny tekst mógłbym napisać o coverch, które George niesamowicie zaśpiewał. choćby takich jak Tonight, Let Her Down Easy, Going To A Town, The Long and Winding Road czy wielu utworach Wondera. Osobny teks mógłbym poświęcić duetom w których zaśpiewał. Może wrócę do tego tematu.
George mój drogi przyjacielu, jeszcze raz dziękuję Ci za te lata. Byłeś i nadal będziesz ważną częścią mojego życia. Byłeś wspaniałym człowiekiem, towarzyszyłeś mi przez całe dotychczasowe życie, zarówno w chwilach radości jak i wielkiego smutku. George był…
Jezu, jaka wspaniała kolekcja. Niesamowity widok, aż się oko cieszy. Rzeczywiście widać, że to ważny dla Ciebie artysta. Tekst również świetny i ciekawy, piękne wspomnienia. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBędę do Ciebie zaglądać.
Do tego tekstu wrócę zaś na spokojnie jutro. Bo wart uwagi, a już późna noc.
OdpowiedzUsuń