wtorek, 7 kwietnia 2015

Happy The Man - Crafty Hands (1978)




Side One:
  1. Service With A Smile
  2. Morning Sun
  3. Ibby It Is
  4. Steaming Pipes
Side Two:
  1. Wind Up Doll Day Wind
  2. Open Book
  3. I Forgot To Push It
  4. The Moon, I Sing (Nossuri)

I znowu krótko. Już siedzę na walizkach i za chwilę wyjeżdżam. Jednak wpis trzeba zrobić. Dziś lecimy za ocean. Początki zespołu Happy The Man sięgają połowy 1972 roku kiedy to w jednej z amerykańskich baz wojskowych w Niemczech poznali się gitarzysta Stanley Whitaker oraz basista Rick Kennell. Jednak formalnie zespół powstał rok później. Do grupy dołączył klawiszowiec David Bach. Kennel zaprosił do zespołu dwóch kolejnych panów. Pierwszym z nich był perkusista Mike Beck, drugim wokalista Cliff Fortney. Wszyscy panowie przeprowadzili się do Harrisonburg. Niedługo po tym z grupą pożegnał się Bach, a na jego miejsce przyszło dwóch klawiszowców Kit Watkins oraz Frank Wyatt. Panowie zaczęli intensywnie grać aby stworzyć swój własny styl (próby trwały po sześć do nawet ośmiu godzin dziennie). Następnie zespół przeprowadził się do Waszyngtonu gdzie zdobył sobie wierną lokalną publiczność. Ich muzykę można było usłyszeć w rozgłośni uniwersyteckiego radia WGBT. Dzięki temu zwrócili na siebie uwagę. Zauważył ich również Peter Gabriel, który zastanawiał się nad zatrudnieniem ich do nagrania swojej pierwszej solowej płyty. W 1976 roku zespół podpisał kontrakt z Arista Records. Pod koniec 1977 roku Mike’a Becka zastąpił nowy perkusista Ron Riddle. Crafty Hands to drugi album w ich dorobku, który został nagrany w składzie Stanley Whitaker (6 i 12-strunowa gitara, wokal), Frank Wyatt (pianino, harfa, saksofon, flet, głosy), Kit Watkins (pianino, harfa, Moog, Clavinet) Rick Kennell (gitara basowa) oraz Ron Riddle (perkusja, instrumenty perkusyjne).




Album otwiera kapitalny instrumentalny Service With A Smile. Wyśmienite gitary i perkusja. Cały czas słyszymy fajne (choć dość proste) klawisze. Doskonała i zarazem logiczna konstrukcja całego utworu. Każdy instrument ma tu swoje miejsce, a wszystkie fantastycznie się wzajemnie uzupełniają. Szkoda jedynie, ze utwór jest taki krótki. 
Morning Sun to wyciszenie po galopującym otwieraczu. Piękne klawisze no i kapitalna gitara akustyczna  Stanley’a Whitakera. Bardzo ładna kompozycja. 
Ibby It Is to najdłuższa kompozycja na płycie (trwa niemal osiem minut). To zmieniające się tempa. Spokojne, płynące klawiszowe motywy przeplatają się z ciekawymi partiami gitary i arcyciekawą pracą perkusji. Dość spokojna kompozycja mająca chwilami jazzrockowe ciągoty. 
Steaming Pipes. Na samym początku dzięki sekcji dętej przypomina nieco dokonania Gentle Giant. Bardzo fajna gitara i ponownie bardzo ciekawa praca perkusisty. Panowie delikatnie tu eksperymentują (utwór nie traci jednak swojej melodyjności). 
Wind Up Doll Day Wind to kolejny „długas” tej płyty. Piosenka trwa nieco ponad siedem minut.  To jedyny utwór z tej płyty w którym pojawia się śpiew. Moim zdaniem zupełnie te wokale są tu niepotrzebne (nie oszukujmy się są po prostu słabe). Cała ta piosenka jest utrzymana w dość tajemniczych klimatach ze skocznym fragmentem w jej środku. Przypomina nieco twórczość Genesis. 
Open Book zaczyna się bardzo spokojnie. Delikatne klawisze i gra perkusji po pewnym czasie przerwane są bardzo ładną grą fletu, który przenosi nas w czasy odległe. Gdy flet cichnie na pierwszy plan wysuwa się gitara (w tle piękne klawisze). Bardzo fajna kompozycja. 
I Forgot To Push It. Od początku utwór zdominowany jest przez współpracę saksofonu i klawiszy z domieszką trudnych, a zarazem bardzo ciekawych partii perkusji. Niestety mamy tu do czynienia z irytującymi oklaskami z którymi nijak przez te wszystkie lata oswoić się nie mogę.
Album zamyka bardzo sentymentalny i baśniowy w swojej wymowie The Moon, I Sing (Nossuri). Bardzo ładne zamknięcie płyty. Może jednak jest to troszkę za długa kompozycja. Niemniej miły to dla ucha utwór.


Crafty Hands to album, do którego wracam od czasu do czasu i zawsze wywołuje on u mnie uśmiech na twarzy. To płyta melodyjna, która nie wymaga dużego skupienia. Muzyka płynie, dostarczając pięknych motywów dzięki którym odlecimy w krainę marzeń, by za chwilkę trochę przyspieszyć wyrywając nas z tego błogiego stanu. Sympatyczny progrock z małymi jazzrockowymi zapędami. Polecam.

1 komentarz:

  1. Super album. Przesłuchałem i stwierdzam że najlepszy kawałek to "Service with a smile". Genialna robota. Na drugim miejscu "Ibby It Is". Niemniej płyta dość niedoceniona, jak i sam zespół. A szkoda, bo jest co docenić.

    OdpowiedzUsuń