piątek, 3 kwietnia 2015

National Health - National Health (1977)


Side One:
  1. Tenemos Roads
  2. Brujo
Side Two:
  1. Borogoves (Excerpt from Part Two)
  2. Borogoves (Part One)
  3. Elephants

National Health to przedstawiciele sceny Canterbury. Zespół powstał w 1975 roku. Jego założycielami byli Dave Stewart (grający wcześniej na klawiszach w Hatfield And The North) oraz Alan Gowen (instrumenty klawiszowe, Gilgamesh). Otóż panowie postanowili stworzyć swojego rodzaju rockową orkiestrę, w której miało się znaleźć miejsce dla dwóch klawiszowców, dwóch gitarzystów, basisty, perkusisty i trzech żeńskich głosów. Plany te zostały zrealizowane tylko w części. Stewart i Gowen to instrumenty klawiszowe, dwóch  gitarzystów to Phil Miller oraz Phil Lee. Mont Campbell (były basista Egg) zagrał na basie, natomiast za perkusją zasiadł Bill Bruford. Głosu użyczyła Amanda Parsons. Zespół przeszedł kilka przemian osobowych. Na krótko przed ich pierwszą trasą odszedł Phil Lee, którego zastąpił Steve Hillage. Także Amanda nie zaśpiewała na większości występów z powodu choroby. Grupę opuścił także Bruford, który udał się w trasę z Genesis (zastąpił go John Mitchell). Bruford zresztą powracał kilkukrotnie do zespołu aż w końcu został na stałe zastąpiony przez Pipa Pyle'a. Z kolei po odejściu Campbella jego miejsce zajął Neil Murray, który na krótko przed wydaniem ich debiutanckiej płyty przeniósł się do Whitesnake. W 1977 roku z zespołem pożegnali się również Alan Gowen i Amanda Parsons. Po tych wszystkich niemałych perturbacjach w składzie, grupa wydała swój pierwszy album pod tytułem National Health. Trzon stanowią tu Dave Stewart (instrumenty klawiszowe), Phil Miller (gitara), Neil Murray (bas), Pip Pyle (perkusja), a wspomagają ich John Mitchell (instrumenty perkusyjne), Alan Gowen (instrumenty klawiszowe), Amanda Parsons (śpiew) i Jimmy Hastings (flet, klarnet). Uffff…

Album rozpoczyna trwający nieco ponad czternaście i pół minuty utwór Tenemos Roads. Sam początek to charakterystyczne klawiatury Stewarta. Ktoś kto zna twórczość Khan, Egg czy Hatfield And The North natychmiast powinien rozpoznać ten styl grania. W okolicy pięćdziesiątej sekundy wchodzi sekcja rytmiczna. Kapitalny bas i perkusja. No i jak grają te organy. Po prostu poezja. W dalszej części utworu wchodzi kapitalna gitara Millera. Prawie w szóstej minucie pojawia się głos Amandy Parsons, cudowny falset, który brzmi jak kolejny instrument. Utwór się nieco uspokaja by za dwie minuty przyspieszyć. Dźwięki które słyszymy stają się cięższe by za chwilkę znowu ustąpić wręcz sielankowej odsłonie  tego genialnego utworu (brawa dla partii fletu i wokaliz Parsons). Po tym sympatycznym, rozmarzonym fragmencie ponownie powraca główny motyw. Mocne, zdecydowane zakończenie. Kapitalny utwór. Już tylko dla niego warto mieć w kolekcji tę płytę. 
Brujo, to drugi i ostatni utwór na stronie A. Jest to kompozycja Gowena. Subtelne otwarcie dzięki ładnym klawiszom, plumkającej gitarze, delikatnym wokalizom Parsons i pięknej grze fletu. Wchodzi bas i perkusja, świetna praca gitary i te fenomenalne wokalizy. Utwór staje się jazzowy, to przyspiesza to znowu zwalnia. Usłyszymy świetne klawiszowe popisy. Pod koniec powracają piękne wokalizy Amandy. Fantastyczny jazz-rockowy popis całego zespołu. 

Drugą stronę winyla otwiera trwająca nieco ponad cztery minuty kompozycja Stewarta, Borogoves (Excerpt from Part Two). Sam początek to klarnet i klawisze. Proszę tu wysłuchać pracy basu Murray’a. Fe-no-me-nal-na! Solo Millera na gitarze także nie pozostawia złudzeń jak wyśmienitym jest gitarzystą. Świetny moment płyty. 
Borogoves (Part One). Na dzień dobry mamy świetny bas i gitarę. Do tego partie Stewarta i Gowana na klawiszach. Ma się tutaj wrażenie jakby każdy grał tylko dla siebie, ale po połączeniu tego w całość utwór brzmi fenomenalnie. Ponownie pojawiają się tu wokalizy w wykonaniu Parsons. Kolejny kapitalny popis całego zespołu. 
Album zamyka, trwający podobnie jak otwieracz, czternaście i pół minuty z ogonkiem, Elephants. Jest to kompozycja autorstwa panów Stewata i Gowena. Po dość niespokojnym wstępie usłyszymy kapitalną perkusję i genialną partię Millera na gitarze. W połowie kolejny popis, tym razem klawiszowy. Świetny fragment tej kompozycji. Pod koniec pojawia się śpiew Amandy, a następnie włącza się flet, który ponownie maluje sielankowy obraz. Wyciszające się fantastyczne organy kończą tę kompozycję. 


National Health nie należy do przebojowych albumów. Na tej płycie trzeba się skoncentrować. To nie jest granie, które służy jako tło do zmywania garów. Ciągłe zmiany tempa i nastroju sprawiają, że słucha się tych dźwięków z wielkim zainteresowaniem. Ciągle się tu coś dzieje, co chwilę muzycy czymś nas zaskakują. Wszystkie te smaczki wymagają od słuchacza skupienia . Polecam miłośnikom jazz rocka i kanterberyjskich klimatów. Wstyd nie znać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz