poniedziałek, 16 marca 2015

Deuter - Ecstasy (1979)


Side One:
  1. Wings Of Love
  2. Ecstasy
  3. Night Rain
Side Two:
  1. Blue Waves Gold 
  2. Back To A Planet 
  3. Brazilian Love  
  4. La Ilaha Il Allah

Wczorajsze popołudnie minęło mi pod hasłem „Niedziela z plackiem” i właśnie ten album zagościł w moim domu. Deuter, a właściwie Georg Deuter to multiinstrumentalista pochodzący z Niemiec. Urodził się na tamtejszej prowincji ucząc się w zaciszu domowym gry na gitarze i flecie. Dość dramatyczny wypadek samochodowy, w którym uczestniczył jako nastolatek spowodował, że postanowił zajmować się w życiu muzyką. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych podróżował po Azji. Wiele lat spędził w Indiach (nawet przyjął tam nazwisko Chaitanya Hari). Stworzył masę medytacyjnej muzyki. Ale nie ma się czego obawiać. Bo choć album Ecstasy jest nad wyraz spokojny i przy nim się odpoczywa, to jednak usłyszymy tu muzykę zbliżoną brzmieniowo do takich wykonawców jak Ash Ra Tempel, Popol Vuh czy Klaus Schulze niż do typowo medytacyjnych brzdęków.
Ecstasy, polecił mi mój kolega z USA, za co nie raz już mu dziękowałem. Album jest w całości instrumentalny. Rozpoczyna się kompozycją Wings Of Love. Wybrzmiewa tu od samego początku harfa, po minucie cichnie by ustąpić miejsca pięknej gitarze akustycznej (gitara przypomina mi nieco kompozycje Anthony’ego Phillipsa). Na koniec do gitary dołącza flet. Wyśmienity początek płyty. Na drugi ogień idzie utwór tytułowy, który trwa bez mała dwanaście minut. Rozpoczyna się szumem oceanu, który słyszymy przez cały utwór. Wchodzą klawisze, spokojne, stonowane, gdzieś w oddali wtrąci się cichutko flet oraz zagra gitara akustyczna. To właśnie ta kompozycja przypomina nieco dokonania Klausa Schulze. Stronę pierwszą zamyka króciutki Night Rain ponownie z klawiszami w roli głównej. Ta muzyka tak płynie, tak wciąga, że ciężko jest się podnieść z fotela by przełożyć płytę na drugą stronę.
Druga strona wita nas utworem Blue Waves Gold. Tu także grają głównie klawisze o organowym posmaku. Utwór w stylu niektórych kompozycji Ash Ra Tempel. Dalej mamy kosmicznie brzmiący Back To A Planet. Wyśmienite klawiszowe tło i kapitalna gitara, która daje nam takiego trochę Pink Floydowego posmaczku. Zostały nam jeszcze Brazilian Love oczywiście z gitarą akustyczną jako instrumentem wiodącym, która brzmi kapitalnie oraz La Ilaha Il Allah, w której dominuje flet i znowu dość kosmicznie brzmiące klawisze.


Muszę przyznać, że nie słuchałem wielu albumów tego wykonawcy (w swojej dyskografii ma ich kilkadziesiąt) jednak z tych które słyszałem, ten wiedzie zdecydowany prym. Fantastycznie słucha się tej płyty. Naprawdę nie da się o tej muzyce więcej napisać. Jej trzeba słuchać. Jeżeli jesteś po ciężkim dniu, szukasz spokoju i wyciszenia, polecam ten album. Przynajmniej działa on na moje skołatane nerwy.  Idealny uspokajacz. Warto.  

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz