- First Regret
- 3 Years Older
- Hand Cannot Erase
- Perfect Life
- Routine
- Home Invasion
- Regret #9
- Transience
- Ancestral
- Happy Returns
- Ascendant Here On...
No chyba w końcu czas
na mnie. To była jedna z najbardziej oczekiwanych przeze mnie płyt roku 2015.
Po fenomenalnym albumie The Raven That Refused to Sing (And Other Stories) spodziewałem
się albumu na co najmniej podobnym poziomie. Na oficjalnej stronie Wilsona
serwowane były fragmenty ze studia nagraniowego. Po zapoznaniu się z nimi
emocje sięgnęły zenitu. Zapowiadała się fantastyczna płyta. No i w końcu
pojawił się pierwsza piosenka. Był to utwór tytułowy, który odebrałem dość
chłodno, a po ukazaniu się kolejnej piosenki promującej ten album Perfect Life (do
której powstał teledysk) byłem już trochę podłamany. No gdzie jest ta fantastyczna muzyka?
W nagraniu tego albumu
wziął udział niemal ten sam skład co w przypadku poprzedniej płyty. Oprócz
samego Mistrza zagrali tu również Nick Beggs (bas, Chapman Stick), Guthrie
Govan (gitara), Adam Holzman (wszelkiego rodzaju klawisze) oraz Marco Minnemann
(perkusja). Pojawili się również goście o których później.
Hand. Cannot. Erase. To
koncept album. Historia tu zawarta opowiadana jest z perspektywy kobiety. Z
kolei bazą tego opowiadania była historia Joyce Carol Vincent, popularnej, atrakcyjnej, młodej kobiety, która
zmarła w swoim domu w Londynie. Jej ciało znaleziono po prawie trzech latach od
jej śmierci. Wilson nie opowiada dosłownie tej historii. Próbuje jedynie
pokazać jak możemy w dzisiejszych czasach stać się niewidzialni. Dotyczy to mieszkańców
wielkich miast. Bo jak to możliwe, że popularna młoda dziewczyna znika i nikt
przez niemal trzy lata za nią nie tęskni (włączając w to przyjaciół i rodzinę)?
To prawdziwa, ale bardzo smutna konkluzja.
Modelka której twarz widnieje na okładce tej płyty, a jej cały wizerunek możemy w pełni podziwiać w książeczkach dołączonych do tego wydania (w szczególności w pięknym limitowanym wydaniu 2CD/BD/DVD) to nasza dziewczyna. Nazywa się Karolina Grzybowska. Również większość fotografii wykonana została w Poznaniu i jego okolicach. To zawsze miłe, że nasz kraj i nasi ludzie są angażowani do międzynarodowych przedsięwzięć.
Ale skupmy się w końcu na tym co najważniejsze czyli muzyce. Materiał tu zawarty przypomina całą dotychczasową twórczość Wilsona. Z resztą sam o tym mówił, że to będzie połączenie wszystkiego co do tej pory stworzył.
Modelka której twarz widnieje na okładce tej płyty, a jej cały wizerunek możemy w pełni podziwiać w książeczkach dołączonych do tego wydania (w szczególności w pięknym limitowanym wydaniu 2CD/BD/DVD) to nasza dziewczyna. Nazywa się Karolina Grzybowska. Również większość fotografii wykonana została w Poznaniu i jego okolicach. To zawsze miłe, że nasz kraj i nasi ludzie są angażowani do międzynarodowych przedsięwzięć.
Ale skupmy się w końcu na tym co najważniejsze czyli muzyce. Materiał tu zawarty przypomina całą dotychczasową twórczość Wilsona. Z resztą sam o tym mówił, że to będzie połączenie wszystkiego co do tej pory stworzył.
Płytę rozpoczyna
króciutka instrumentalna kompozycja First Regret z fortepianem w roli głównej.
Utwór płynnie przechodzi do następnej piosenki 3 Years Older. Rozpoczyna się
pięknymi klawiszami po czym wchodzi gitara i mocne bębny wraz z gęstym basem. W
następnej fazie utwór się nico uspokaja by przybrać wręcz balladowy charakter.
Po leniwie płynących zwrotkach w których śpiewa Wilson (przy akompaniamencie
gitary akustycznej i fortepianu) mamy ponowne uderzenie z początku utworu.
Takich zmian jest po drodze kilka. Piękny fortepian, fenomenalny bas i
perkusja. No i te organy Hammonda. Brzmi to kapitalnie. Fenomenalny początek płyty.
Kolejnym utworem jest piosenka tytułowa. Utrzymana jest w dość szybkim tempie z ciekawą gitarą. To taka poprockowa piosenka ze świetną melodią, która szybko wpada w ucho. Mimo moich początkowych obaw, po kilkukrotnym odsłuchaniu płyty, piosenka przypadła mi do gustu. Fajny utwór.
Perfect Life to piosenka promująca ten album (z dość sympatycznym wideoklipem). Tu raczej mamy do czynienia z elektroniczną odsłoną (troszeczkę denerwuje mnie tu użycie sekwencera). W tym utworze mamy pierwszego gościa, którym jest Katherine Jenkis. Występuje tu w roli narratora, który opowiada o wspólnych chwilach z siostrą. Dalej mamy kapitalne klawisze i ciekawy bas, zaczyna śpiewać Wilson. Utwór robi się bardzo nostalgiczny i łapie za serce.
Routine. Utwór w którym usłyszymy kolejnych gości. Kobiece partie wokalne zaśpiewała tu Ninet Tayeb, izraelska piosenkarka. Swoją drogą piękna kobieta. Ale to oczywiście na marginesie. W piosence usłyszymy także chór (The Cardinal Vaughan Memorial School) oraz solo w wykonaniu Leo Blaira. Pomysł z chłopięcym chórem i solową partią jednego z nich Steven zaczerpnął z piosenki All The Love Kate Bush, która pochodzi z jej albumu The Dreaming. Moim zdaniem umieszczenie tych głosów w tej piosence było genialnym posunięciem. Fragment w którym śpiewa Ninet kładzie mnie na kolana. Przepiękny moment na płycie. Wcześniej mamy jednak ponownie piękny fortepian. Głosy Stevena i Ninet wymieniają się nawzajem. W trzeciej minucie na pierwszy plan wychodzi gitara akustyczna, po czym mamy świetne solo gitary elektrycznej. No i pod koniec to uderzenie wszystkich instrumentów i wspominany już przeze mnie śpiew Tayeb, który dosłownie wyciska wszystkie łzy. Przepiękny moment. Utwór kończą piękne gitary i spokojne głosy Wilsona i Tayeb. Kapitalny utwór.
Kolejnym utworem jest piosenka tytułowa. Utrzymana jest w dość szybkim tempie z ciekawą gitarą. To taka poprockowa piosenka ze świetną melodią, która szybko wpada w ucho. Mimo moich początkowych obaw, po kilkukrotnym odsłuchaniu płyty, piosenka przypadła mi do gustu. Fajny utwór.
Perfect Life to piosenka promująca ten album (z dość sympatycznym wideoklipem). Tu raczej mamy do czynienia z elektroniczną odsłoną (troszeczkę denerwuje mnie tu użycie sekwencera). W tym utworze mamy pierwszego gościa, którym jest Katherine Jenkis. Występuje tu w roli narratora, który opowiada o wspólnych chwilach z siostrą. Dalej mamy kapitalne klawisze i ciekawy bas, zaczyna śpiewać Wilson. Utwór robi się bardzo nostalgiczny i łapie za serce.
Routine. Utwór w którym usłyszymy kolejnych gości. Kobiece partie wokalne zaśpiewała tu Ninet Tayeb, izraelska piosenkarka. Swoją drogą piękna kobieta. Ale to oczywiście na marginesie. W piosence usłyszymy także chór (The Cardinal Vaughan Memorial School) oraz solo w wykonaniu Leo Blaira. Pomysł z chłopięcym chórem i solową partią jednego z nich Steven zaczerpnął z piosenki All The Love Kate Bush, która pochodzi z jej albumu The Dreaming. Moim zdaniem umieszczenie tych głosów w tej piosence było genialnym posunięciem. Fragment w którym śpiewa Ninet kładzie mnie na kolana. Przepiękny moment na płycie. Wcześniej mamy jednak ponownie piękny fortepian. Głosy Stevena i Ninet wymieniają się nawzajem. W trzeciej minucie na pierwszy plan wychodzi gitara akustyczna, po czym mamy świetne solo gitary elektrycznej. No i pod koniec to uderzenie wszystkich instrumentów i wspominany już przeze mnie śpiew Tayeb, który dosłownie wyciska wszystkie łzy. Przepiękny moment. Utwór kończą piękne gitary i spokojne głosy Wilsona i Tayeb. Kapitalny utwór.
Kolejna pozycja z
tej płyty to utwór Home Invasion. Bardziej ostry, z pazurem. Rozpoczyna się
niepokojącymi klawiszami i dość ostrą gitarą. Usłyszymy tu ciekawe zmiany
nastrojów (drapieżne gitary przechodzą w spokojny balladowy utwór) z kapitalnym
mellotronem i organami Hammonda. Brawa dla Nicka Beggsa za partie na Chapman
Sticku. Świetny żywiołowy utwór, który płynnie przechodzi w instrumentalny
Regret #9. Dla mnie to jeden z killerów na tej płycie. Można go podzielić na
dwie części. W pierwszej głównym instrumentem jest syntezator Mooga. Kapitalne
solo w wykonaniu Adama Holzmana. W drugiej części pałeczkę przejmuje Govan,
który przedstawia nam takie gitarowe solo, że dosłownie brakuje słów. Do tego w
tle towarzyszą mu fenomenalne klawisze. Przez cały czas słyszymy świetną
perkusję Minnemanna. Kompozycja kończy się ciekawą partią Stevena Wilsona,
który gra na banjo.
Transience to krótki (niecałe trzy minuty) akustyczny utwór, który bardzo ładnie płynie. Sympatyczna piosenka, której jakby zabrakło ciekawego rozwinięcia. Chciałoby się usłyszeć coś więcej.
Ancestral. Jest to najdłuższa kompozycja na płycie. Trwa trzynaście i pół minuty. Dzieje się tu tyle, że nie sposób opisać tego słowami. Początek to dość spokojny fortepian ze świetną partią fletu na którym gościnnie zagrał Theo Travis. Mamy tu również piękną grę skrzypiec. W okolicach 3:30 usłyszymy fantastyczne mocne uderzenie z przejmującymi wokalami w tle. Dalej kapitalne solo gitarowe, ponownie słyszymy głos Ninet i znowu spokojniejszy fragment utworu. Po kolejnym rozwinięciu z głośników wydobywają się mocne riffy gitarowe (skojarzenia z Opeth jak najbardziej na miejscu), które początkowo mnie trochę raziły. Teraz jest już lepiej. Ten utwór to także jedna z mocniejszych stron tego albumu. Mnogość instrumentów, zmian nastrojów i pomysłów wystarczyło by na kilka oddzielnych kompozycji. Miłośnicy ostrzejszego grania będą zadowoleni.
W Happy Returns ponownie usłyszymy partie orkiestry i chłopięcy chór. Na perkusji zagrał tu Chad Wackerman, najbardziej znany jako perkusista Franka Zappy. Początek to odgłosy burzy i świetny fortepian wspomagany przez gitarę akustyczną. Bardzo ładna melodyjna piosenka z ciekawymi popisami gitarowymi w wykonaniu Wilsona i Govana. Na dodatkowej gitarze pojawił się tu kolejny gość Dave Gregory. Wyśmienicie brzmi tutaj ta orkiestra.
Transience to krótki (niecałe trzy minuty) akustyczny utwór, który bardzo ładnie płynie. Sympatyczna piosenka, której jakby zabrakło ciekawego rozwinięcia. Chciałoby się usłyszeć coś więcej.
Ancestral. Jest to najdłuższa kompozycja na płycie. Trwa trzynaście i pół minuty. Dzieje się tu tyle, że nie sposób opisać tego słowami. Początek to dość spokojny fortepian ze świetną partią fletu na którym gościnnie zagrał Theo Travis. Mamy tu również piękną grę skrzypiec. W okolicach 3:30 usłyszymy fantastyczne mocne uderzenie z przejmującymi wokalami w tle. Dalej kapitalne solo gitarowe, ponownie słyszymy głos Ninet i znowu spokojniejszy fragment utworu. Po kolejnym rozwinięciu z głośników wydobywają się mocne riffy gitarowe (skojarzenia z Opeth jak najbardziej na miejscu), które początkowo mnie trochę raziły. Teraz jest już lepiej. Ten utwór to także jedna z mocniejszych stron tego albumu. Mnogość instrumentów, zmian nastrojów i pomysłów wystarczyło by na kilka oddzielnych kompozycji. Miłośnicy ostrzejszego grania będą zadowoleni.
W Happy Returns ponownie usłyszymy partie orkiestry i chłopięcy chór. Na perkusji zagrał tu Chad Wackerman, najbardziej znany jako perkusista Franka Zappy. Początek to odgłosy burzy i świetny fortepian wspomagany przez gitarę akustyczną. Bardzo ładna melodyjna piosenka z ciekawymi popisami gitarowymi w wykonaniu Wilsona i Govana. Na dodatkowej gitarze pojawił się tu kolejny gość Dave Gregory. Wyśmienicie brzmi tutaj ta orkiestra.
Album kończy króciutki Ascendant Here On.... Niespełna dwuminutowe zakończenie albumu z chórem i fortepianem w roli głównej. Piękne zamknięcie płyty.
Odpowiadając
na pytanie postawione na samym początku, ta fantastyczna muzyka jest na tej
płycie. Od samego początku muzyka wciąga, a każdy następny utwór zaskakuje swoją
pomysłowością. Jestem przekonany, że będzie to jeden z moich albumów roku. Wilson,
tak jak zapowiadał, „przeleciał” tu przez całą swoją dotychczasową twórczość
poczynając od prostych (nie banalnych) piosenek, kończąc na skomplikowanych,
rozbudowanych kompozycjach. Steven udowadnia każdym swoim następnym albumem, że jest jednym z najlepszych twórców muzyki w dzisiejszym nijakim świecie. z każdą płytą zaskakuje i to zaskakuje pozytywnie. Od bardzo dawna nie zdarzyło mi się tak, że nowości płytowej chce mi się słuchać ciągle i ciągle. O czymś to świadczy. Już nie mogę się doczekać kwietniowego koncertu i spotkania ze Stevenem i jego bandem. Kapitalna płyta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz