poniedziałek, 23 marca 2015

Steven Wilson - Hand. Cannot. Erase. (2015)


  1. First Regret
  2. 3 Years Older
  3. Hand Cannot Erase
  4. Perfect Life
  5. Routine
  6. Home Invasion
  7. Regret #9
  8. Transience
  9. Ancestral
  10. Happy Returns
  11. Ascendant Here On...
No chyba w końcu czas na mnie. To była jedna z najbardziej oczekiwanych przeze mnie płyt roku 2015. Po fenomenalnym albumie The Raven That Refused to Sing (And Other Stories) spodziewałem się albumu na co najmniej podobnym poziomie. Na oficjalnej stronie Wilsona serwowane były fragmenty ze studia nagraniowego. Po zapoznaniu się z nimi emocje sięgnęły zenitu. Zapowiadała się fantastyczna płyta. No i w końcu pojawił się pierwsza piosenka. Był to utwór tytułowy, który odebrałem dość chłodno, a po ukazaniu się kolejnej piosenki promującej ten album Perfect Life (do której powstał teledysk) byłem już trochę podłamany.  No gdzie jest ta fantastyczna muzyka?

W nagraniu tego albumu wziął udział niemal ten sam skład co w przypadku poprzedniej płyty. Oprócz samego Mistrza zagrali tu również Nick Beggs (bas, Chapman Stick), Guthrie Govan (gitara), Adam Holzman (wszelkiego rodzaju klawisze) oraz Marco Minnemann (perkusja). Pojawili się również goście o których później.

Hand. Cannot. Erase. To koncept album. Historia tu zawarta opowiadana jest z perspektywy kobiety. Z kolei bazą tego opowiadania była historia Joyce Carol Vincent, popularnej, atrakcyjnej, młodej kobiety, która zmarła w swoim domu w Londynie. Jej ciało znaleziono po prawie trzech latach od jej śmierci. Wilson nie opowiada dosłownie tej historii. Próbuje jedynie pokazać jak możemy w dzisiejszych czasach stać się niewidzialni. Dotyczy to mieszkańców wielkich miast. Bo jak to możliwe, że popularna młoda dziewczyna znika i nikt przez niemal trzy lata za nią nie tęskni (włączając w to przyjaciół i rodzinę)? To prawdziwa, ale bardzo smutna konkluzja.
Modelka której twarz widnieje na okładce tej płyty, a jej cały wizerunek możemy w pełni podziwiać w książeczkach dołączonych do tego wydania (w szczególności w pięknym limitowanym wydaniu 2CD/BD/DVD) to nasza dziewczyna. Nazywa się Karolina Grzybowska. Również większość fotografii wykonana została w Poznaniu i jego okolicach. To zawsze miłe, że nasz kraj i nasi ludzie są angażowani do międzynarodowych przedsięwzięć. 
Ale skupmy się w końcu na tym co najważniejsze czyli muzyce. Materiał tu zawarty przypomina całą dotychczasową twórczość Wilsona. Z resztą sam o tym mówił, że to będzie połączenie wszystkiego co do tej pory stworzył. 

Płytę rozpoczyna króciutka instrumentalna kompozycja First Regret z fortepianem w roli głównej. Utwór płynnie przechodzi do następnej piosenki 3 Years Older. Rozpoczyna się pięknymi klawiszami po czym wchodzi gitara i mocne bębny wraz z gęstym basem. W następnej fazie utwór się nico uspokaja by przybrać wręcz balladowy charakter. Po leniwie płynących zwrotkach w których śpiewa Wilson (przy akompaniamencie gitary akustycznej i fortepianu) mamy ponowne uderzenie z początku utworu. Takich zmian jest po drodze kilka. Piękny fortepian, fenomenalny bas i perkusja. No i te organy Hammonda. Brzmi to kapitalnie.  Fenomenalny początek płyty.
Kolejnym utworem jest piosenka tytułowa. Utrzymana jest w dość szybkim tempie z ciekawą gitarą. To taka  poprockowa piosenka ze świetną melodią, która szybko wpada w ucho. Mimo moich początkowych obaw, po kilkukrotnym odsłuchaniu płyty, piosenka przypadła mi do gustu. Fajny utwór. 
Perfect Life to piosenka promująca ten album (z dość sympatycznym wideoklipem). Tu raczej mamy do czynienia z elektroniczną odsłoną (troszeczkę denerwuje mnie tu użycie sekwencera). W tym utworze mamy pierwszego gościa, którym jest Katherine Jenkis.  Występuje tu w roli narratora, który opowiada o wspólnych chwilach z siostrą. Dalej mamy kapitalne klawisze i ciekawy bas, zaczyna śpiewać Wilson. Utwór robi się bardzo nostalgiczny i łapie za serce. 
Routine. Utwór w którym usłyszymy kolejnych gości. Kobiece partie wokalne zaśpiewała tu Ninet Tayeb, izraelska piosenkarka. Swoją drogą piękna kobieta. Ale to oczywiście na marginesie. W piosence usłyszymy także chór (The Cardinal Vaughan Memorial School) oraz solo w wykonaniu Leo Blaira. Pomysł z chłopięcym chórem i solową partią jednego z nich Steven zaczerpnął z piosenki All The Love Kate Bush, która pochodzi z jej albumu The Dreaming. Moim zdaniem umieszczenie tych głosów w tej piosence było genialnym posunięciem. Fragment w którym śpiewa Ninet kładzie mnie na kolana. Przepiękny moment na płycie. Wcześniej mamy jednak ponownie piękny fortepian. Głosy Stevena i Ninet wymieniają się nawzajem. W trzeciej minucie na pierwszy plan wychodzi gitara akustyczna, po czym mamy świetne solo gitary elektrycznej. No i pod koniec to uderzenie wszystkich instrumentów i wspominany już przeze mnie śpiew Tayeb, który dosłownie wyciska wszystkie łzy. Przepiękny moment. Utwór kończą piękne gitary i spokojne głosy Wilsona i Tayeb. Kapitalny utwór.

Kolejna pozycja z tej płyty to utwór Home Invasion. Bardziej ostry, z pazurem. Rozpoczyna się niepokojącymi klawiszami i dość ostrą gitarą. Usłyszymy tu ciekawe zmiany nastrojów (drapieżne gitary przechodzą w spokojny balladowy utwór) z kapitalnym mellotronem i organami Hammonda. Brawa dla Nicka Beggsa za partie na Chapman Sticku. Świetny żywiołowy utwór, który płynnie przechodzi w instrumentalny Regret #9. Dla mnie to jeden z killerów na tej płycie. Można go podzielić na dwie części. W pierwszej głównym instrumentem jest syntezator Mooga. Kapitalne solo w wykonaniu Adama Holzmana. W drugiej części pałeczkę przejmuje Govan, który przedstawia nam takie gitarowe solo, że dosłownie brakuje słów. Do tego w tle towarzyszą mu fenomenalne klawisze. Przez cały czas słyszymy świetną perkusję Minnemanna. Kompozycja kończy się ciekawą partią Stevena Wilsona, który gra na banjo.
Transience to krótki (niecałe trzy minuty) akustyczny utwór, który bardzo ładnie płynie. Sympatyczna piosenka, której jakby zabrakło ciekawego rozwinięcia. Chciałoby się usłyszeć coś więcej. 
Ancestral. Jest to najdłuższa kompozycja na płycie. Trwa trzynaście i pół minuty. Dzieje się tu tyle, że nie sposób opisać tego słowami. Początek to dość spokojny fortepian ze świetną partią fletu na którym gościnnie zagrał Theo Travis. Mamy tu również piękną grę skrzypiec. W okolicach 3:30 usłyszymy fantastyczne mocne uderzenie z przejmującymi wokalami w tle. Dalej kapitalne solo gitarowe, ponownie słyszymy głos Ninet i znowu spokojniejszy fragment utworu. Po kolejnym rozwinięciu z głośników wydobywają się mocne riffy gitarowe (skojarzenia z Opeth jak najbardziej na miejscu), które początkowo mnie trochę raziły. Teraz jest już lepiej. Ten utwór to także jedna z mocniejszych stron tego albumu. Mnogość instrumentów, zmian nastrojów i pomysłów wystarczyło by na kilka oddzielnych kompozycji. Miłośnicy ostrzejszego grania będą zadowoleni.
W Happy Returns ponownie usłyszymy partie orkiestry i chłopięcy chór. Na perkusji zagrał tu Chad Wackerman, najbardziej znany jako perkusista Franka Zappy. Początek to odgłosy burzy i świetny fortepian wspomagany przez gitarę akustyczną. Bardzo ładna melodyjna piosenka z ciekawymi popisami gitarowymi w wykonaniu Wilsona i Govana. Na dodatkowej gitarze pojawił się tu kolejny gość Dave Gregory. Wyśmienicie brzmi tutaj ta orkiestra.
Album kończy króciutki Ascendant Here On.... Niespełna dwuminutowe zakończenie albumu z chórem i fortepianem w roli głównej. Piękne zamknięcie płyty.

Odpowiadając na pytanie postawione na samym początku, ta fantastyczna muzyka jest na tej płycie. Od samego początku muzyka wciąga, a każdy następny utwór zaskakuje swoją pomysłowością. Jestem przekonany, że będzie to jeden z moich albumów roku. Wilson, tak jak zapowiadał, „przeleciał” tu przez całą swoją dotychczasową twórczość poczynając od prostych (nie banalnych) piosenek, kończąc na skomplikowanych, rozbudowanych kompozycjach. Steven udowadnia każdym swoim następnym albumem, że jest jednym z najlepszych twórców muzyki w dzisiejszym nijakim świecie. z każdą płytą zaskakuje i to zaskakuje pozytywnie. Od bardzo dawna nie zdarzyło mi się tak, że nowości płytowej chce mi się słuchać ciągle i ciągle. O czymś to świadczy. Już nie mogę się doczekać kwietniowego koncertu i spotkania ze Stevenem i jego bandem. Kapitalna płyta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz