Side 1:
- Le Rafiot (ang. The Tired Old Ship)
- Une Année Sans Fin (ang. A Year Without End)
- Jean-Jacques
- Galerie III
Dziś prezentuję płytę
zespołu z Kanady. Maneige to jedna z moich ulubionych grup powstałych w prowincji
Quebec, reprezentujących nurt rocka progresywnego.
Grupa powstała w 1972
roku w Montrealu. Założycielami byli Alain Bergeron (saksofon, flet) oraz
Jerome Langlois (instrumenty klawiszowe). W składzie zespołu, który nagrał ten
album znaleźli się również Gilles Schetagne (perkusja), Vincent Langlois (instrumenty
perkusyjne, pianino), Yves Léonard (bass). Na gitarach akustycznej i
elektrycznej zagrał tu Denis Lapierre. Należy dodać, że wszyscy ci panowie
ukończyli renomowane szkoły muzyczne takie jak École (de musique)
Vincent-d'Indy oraz Conservatoire de musique de Québec.
Zespół grał dość dużo koncertów. Jednak dopiero w 1975 roku udało im się wydać pierwszy album zatytułowany po prostu Maneige. Z resztą w tym samym roku ukazała się ich kolejna doskonała płyta Les Porches. Ale wróćmy do debiutu. Znalazły się na nim cztery kompozycje z czego na pierwszej stronie winylowego wydania znajdziemy jeden utwór, a na drugiej trzy krótsze.
Zespół grał dość dużo koncertów. Jednak dopiero w 1975 roku udało im się wydać pierwszy album zatytułowany po prostu Maneige. Z resztą w tym samym roku ukazała się ich kolejna doskonała płyta Les Porches. Ale wróćmy do debiutu. Znalazły się na nim cztery kompozycje z czego na pierwszej stronie winylowego wydania znajdziemy jeden utwór, a na drugiej trzy krótsze.
Muzyka zawarta na tym
albumie zdominowana jest tu przez dwa instrumenty a mianowicie fortepian i
flet. Nie ma się co dziwić, w końcu ojcowie założyciele właśnie grają na tych
instrumentach. Płytę rozpoczyna trwający niemal dwadzieścia dwie i pół minuty
gigant zatytułowany The Tired Old Ship
(we francuskojęzycznym wydaniu Le Rafiot).
Pierwsze kilka minut to dźwięki niemal żywcem wyciągnięte z mrocznego horroru.
Przerażający w swoim oddziaływaniu, dość psychodeliczny początek przechodzi w piękny fortepian wspomagany nie gorszym
fletem. Sporo się dzieje w tym utworze. Chwilami przyspiesza, wręcz galopuje
innym razem usłyszymy folkowe, niemal sielankowe fragmenty by po chwili dać się
porwać jazzowym improwizacjom (ach ten saksofon w okolicach szesnastej minuty). Nie
da się jednak nie zauważyć bardzo mocnych wpływów muzyki klasycznej. To wszystko
w połączeniu z progrockowym duchem daje
nam kapitalną mieszankę. Proszę zwrócić tu uwagę na instrumenty perkusyjne,
które ciągle dają o sobie znać w przeróżnych postaciach i są genialnym
dopełnieniem utworu.
Jako się rzekło,
druga strona płyty winylowej to trzy kompozycje. Pierwszą z nich jest A
Year Without End (fr. Une Année Sans Fin). To od samego początku świetny fortepian i
melodyjny flet. Pięknie uzupełnia tu wszystko dość gęsty bas i ciekawe partie
perkusji. No i proszę zwrócić uwagę na ksylofon (fantastyczna robota) oraz
krótką ale interesującą partię gitary. Bardzo przyjemny utwór.
Jean-Jacques
to kompozycja autorstwa Yves Léonarda. I to wyraźnie
słychać. Arcyciekawe partie basu, którego uzupełnieniem są przepiękny fortepian
i ponownie melodyjny flet (choć tym razem w mniejszości). Pod sam koniec
kapitalna praca perkusyjnych talerzy, a następnie świetny saksofon.
Album zamyka wyśmienity Galerie III. Tu od samego początku
dominuje saksofon i instrumenty perkusyjne uzupełniane świetną perkusja i
basem. I tu mamy niespodziankę. Otóż pojawia się na chwilkę wokal, notabene dość
ciekawy. Dalej usłyszymy trochę improwizacji wszystkich instrumentów, które
przechodzą w sielankowy nastrój malowany za pomocą fletu, gitary i fortepianu.
Bardzo udany fragment tego utworu. Dalej mamy świetne organy i wreszcie trochę „brudnej”
gitary elektrycznej. Ta kompozycja jak i cała płyta kończy się tak jak się
zaczęła. Niepokojące odgłosy niczym z mrocznego horroru. Świetny koniec
albumu.
Nie ukrywam, że dość
często wracam do tej płyty. Świetne pomieszanie wielu stylów muzycznych jest
połączone ze smakiem. Zagrane z wielkim rozmachem i rewelacyjną techniką daje nam kapitalny obraz ówczesnej
kanadyjskiej sceny rocka progresywnego. Niestety muzyka panów z Maneige nie
spotkała się z wielkim uznaniem i entuzjazmem. Chyba była za trudna w odbiorze
przez co pod koniec lat 70-ych złagodzili swoje muzyczne oblicze (co słychać i czego osobiście żałuję). Kolejnym albumem
tej wyśmienitej grupy był, jak już wspominałem, Les Porches. To równie smakowita i
cudowna płyta, ale o tym następnym razem. Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz