czwartek, 7 maja 2015

Steve Hackett - Spectral Mornings (1979)


Side One:
  1. Every Day
  2. The Virgin And The Gypsy  
  3. The Red Flower Of Tachai Blooms Everywhere
  4. Clocks - The Angel Of Mons
  5. The Ballad Of The Decomposing Man (Featuring - The Office Party)
Side Two:
  1. Lost Time In Cordoba
  2. Tigermoth
  3. Spectral Mornings

Przed wyruszeniem w trasę, która zaczęła się 4 października 1978 roku w Oslo, Steve musiał skompletować swój zespół. Na jego pierwszych dwóch płytach aż roiło się od gości. Hackett potrzebował więc w miarę stałego zespołu, który mógłby wyruszyć z nim w trasę koncertową, a jednocześnie muzyków sprawnych technicznie i mających już jakieś doświadczenie. Krok po kroku Steve skompletował zespół w którego składzie (oprócz oczywiście jego samego) znaleźli się John Hackett (flet, gitara, pedały basowe), Nick Magnus (instrumenty klawiszowe), Dik Cadbury (bas, wokal), John Shearer (perkusja) oraz Peter Hicks (wokal). Po udanej trasie panowie weszli do studia aby zarejestrować materiał na trzecią płytę w dorobku Hacketta Spectral Mornings. Album został nagrany na przełomie stycznia i lutego 1979 roku w Hilversum w Holandii. Autorką okładki jest oczywiście Kim Poor.

Album otwiera znakomity Every Day. Świetna praca basu, piękne klawiszowe tła w połączeniu z kapitalnymi solówkami Hacketta powodują, że już sam początek ścina z nóg. Druga część utworu to galopująca perkusja oraz popisy gitarowe. Odlot. Dosłownie. Należy jeszcze zwrócić uwagę na świetne harmonie wokalne zastosowane w tym utworze. Steve śpiewa tu najniższe partie, Dik Cadbury środkowe natomiast najwyższe Pete Hicks. Wyszło to wyśmienicie. 
The Virgin And The Gipsy to pierwsza akustyczna piosenka na tym albumie. Spokojne gitary, piękne klawisze. Usłyszymy tu wyśmienitą współpracę fletu Johna i cudownej gitary Steve’a. Piosenka nabiera przez to nieco folkowej barwy. Kolejna wyborna pozycja na płycie.
The Red Flower Of Tachai Blooms Everywhere to króciutki (nieco ponad dwie minuty) utwór o orientalnym zabarwieniu. Tu Steve gra na Koto, arcyciekawym i jeszcze lepiej brzmiącym, tradycyjnym instrumencie japońskim. Bardzo przyjemna kompozycja. 
Clocks – The Angel Of Mons. No tu już mamy istny dramatyzm, gęstą atmosferę i szczyptę strachu. Ponoć inspiracją do napisania tej kompozycji była bitwa pod belgijskim Mons, która rozegrała się w sierpniu 1914 roku. Drugim natchnieniem był esej C.S. Lewisa Miracles. Utwór rozpoczyna tykanie zegarów. Wchodzą mroczne klawisze, chwila ciszy, dalej mocne wejście perkusji i oczywiście gitary Hacketta (ach te jazdy po gryfie). No i na sam koniec kanonada na bębnach Johna Shearera. Coś niebywałego co ten facet tu wyprawia na perkusji. Kapitalny utwór. Moim zdaniem jeden z lepszych w całej karierze Hacketta. 
Pierwszą stronę wydania winylowego zamyka piosenka The Ballad Of The Decomposing Man. Ciężko jest mi to napisać ale… nie znoszę tego utworu. To kabaretowy pastisz z domieszką wodewilu i dźwiękami karaibskimi. Koszmar. Zresztą podobno Steve wymyślił ten utwór (sam też tu śpiewa) jak był na niezłym rauszu. Jedynym co przykuwa tu moją uwagę jest harmonijka ustna.  

Stronę drugą otwiera Lost Time In Cordoba. Piękny akustyczny utwór w którym główną rolę grają bracia Hackett. John czaruje nas dźwiękami fletu, a Steve oczywiście przepiękną gitarą akustyczną. Wyśmienity popis Steve’a.
Tigermoth. Kolejny po Clocks, mroczny w swojej wymowie utwór. Świetne, nostalgiczne partie klawiszy przerywane jakby „opętaną” gitarą i wyraźnymi bębnami. Gdy zaczyna śpiewać Pete (którego później wspiera Dik) robi się troszkę spokojniej i słoneczniej. Jakoś nie przepadam za tą wokalną częścią tej piosenki. Wolę ten mroczny początek oraz delikatny, akustyczny koniec. 
Album zamyka cudowny utwór tytułowy. Można tu wyraźnie wyczuć klimat Genesis. Fantastyczne mellotronowo brzmiące klawisze, oszczędny bas, świetny perkusyjny rytm no i oczywiście melodyjny popis Hacketta na gitarze. Fenomenalny jest ten motyw gitarowy, który wyczarowuje Steve. Jeden z piękniejszych instrumentalnych utworów w karierze Hacketta.
Tak kończy się ten wyborny album, który w Anglii osiągnął dwudzieste drugie miejsce. Zaraz po wydaniu tej płyty panowie wyruszyli w trasę koncertową, która obejmowała część Europy i przede wszystkim Anglię.
Ubóstwiam ten album. Gdyby nie to potknięcie (to oczywiście moje zdanie) w postaci The Ballad Of The Decomposing Man byłoby to absolutne arcydzieło. Gdybym miał wybierać dziesięć płyt które zabrałbym ze sobą na bezludną wyspę, ta na pewno znalazłaby się w tym gronie.

W 2005 roku wyszło wznowienie tego albumu na płycie kompaktowej. Oprócz podstawowego zestawu piosenek znalazło się tu dodatkowych siedem utworów. Oprócz alternatywnych miksów Every Day, The Virgin And The Gipsy i Tigermoth znalazły się tu jeszcze singlowe  Clocks – The Angel Of Mons oraz występy live. Szczególnie przypadł mi do gustu akustyczny medley: Etude In A Mor/Blood On The Rooftops/Horizons/Kim. Pozycja obowiązkowa.
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz