- Italian Song
- And When The Night Comes
- Deborah
- Polonaise
- He Is Sailing
- Horizon
Nadal pozostaję w
spokojnym, marzycielskim klimacie. Ciężki tydzień, do tego ciężki psychicznie powoduje,
że uciekam w marzenia i odległe krainy. To wszystko ma swoje odzwierciedlenie w
słuchanej muzyce. Wcześniej była to między innymi Opera Sauvage Vangelisa, a
skoro byłem przy tym Artyście, to dlaczego by nie sięgnąć po kolejną cudowną
płytę dzięki której odpocznę i się zrelaksuję.
To nie
pierwsza współpraca tych dwóch panów (i nie ostatnia). Wydali wcześniej już dwa
albumy Short Stories i osławiony The
Friends of Mr. Cairo. Pamiętam od samego początku gdy pierwszy raz usłyszałem
ich utwór I'll Find My Way Home, byłem pod wielkim wrażeniem. Kapitalne
klawisze Vangelisa i jakby stworzony do nich głos Andersona. Panowie wyśmienicie
współbrzmią co także (albo przede wszystkim) usłyszymy na omawianym tu albumie.
Właściwie ciężko cokolwiek pisać. Tej muzyki trzeba po prostu słuchać.
Bo jak te wrażenia oddać słowami? Owszem spotkałem się z opiniami, że to nudy
na pudy, muzyka dla dziewczyn i w ogóle nie bardzo. A dla mnie to fantastyczna
płyta. To prawda, jestem raczej romantykiem i bardziej „bierze mnie”
spokojniejszy odcień muzyki od łojenia gitarowego. Lubię utonąć w całości w spokojnych melodiach. Wracając jednak do samego albumu. Już pierwszy utwór
pokazuje nam jak ta płyta będzie wyglądać, czego możemy się po tym albumie
spodziewać. Italian Song, bo o tym utworze mowa, to spokojna brzmiąca troszeczkę
jak kolęda miniaturka. Wspaniały, czysty głos Andersona i nieco kosmiczne klawisze
Vangelisa. Świetny, bardzo romantyczny w swojej wymowie króciutki utwór.
Kolejny And When The Night Comes również utrzymany jest w takim bujająco –
marzycielskim tonie. Spokojna perkusja, co chwilę słyszymy dźwięk trójkąta. No
i do tego ponownie nieziemski głos Jona. W tym utworze pojawia się saksofon na
którym wyśmienicie gra Dick Morrisey. Co prawda wdziera się on
dość niespodziewanie i troszeczkę zaburza ten marzycielki ton piosenki jednak
później nieco się uspokaja i fantastycznie płynie do samego końca tego utworu,
traktującego o seksualnej odsłonie naszego jestestwa.
Deborah. Piękny fortepian, który jakby prowadzi głos Jona. W dalszej części doświadczymy dźwięków Vangelisowych syntezatorów ozdobionych zestawem ciekawych ozdobników. Piosenka najprawdopodobniej traktuje o niezmiernej radości ojca z widoku dorastającej córeczki. Ojciec jest niesamowicie szczęśliwy i dumny ze swojej pociechy. I to fortepianowe solo Vangelisa. Prosta ale zarazem cudowna piosenka.
Polonaise to utwór skomponowany na cześć Polaków i im dedykowany. Panowie Vangelis i Anderson niezmiernie przejęci tym co w tamtym czasie (początek lat osiemdziesiątych) dzieje się w Polsce postanowili napisać utwór oddający cześć ludziom walczącym z komunizmem, walczącym o swoją wolność i niezależność. Piękna ballada w której ponownie fantastyczny wokal Jona uzupełnia kapitalna muzyka Vangelisa. Ta romantyczna przeróbka Poloneza Chopina naprawdę robi wrażenie i łapie za serce. Wspaniały hołd złożony dla nas ale też dla wszystkich ludzi walczących o wolność.
Strona pierwsza kończy się utworem He Is Sailing. To chyba najmocniejsza muzycznie propozycja z tego albumu. Już sam początek uderza nas zdecydowanymi (jak na tę płytę) uderzeniami instrumentów perkusyjnych. To utwór raczej zdominowany przez Vangelisa, taki troszeczkę Blede Runnerowy. Masa ozdobników i przepiękne solówki Vangelisa ukazują nam złożoność tego utworu oraz pomysłowość w nim zawartą. Niby melodia cały czas płynie ale te wszystkie smaczki dookoła powodują, że robi się niesamowity klimat.
Deborah. Piękny fortepian, który jakby prowadzi głos Jona. W dalszej części doświadczymy dźwięków Vangelisowych syntezatorów ozdobionych zestawem ciekawych ozdobników. Piosenka najprawdopodobniej traktuje o niezmiernej radości ojca z widoku dorastającej córeczki. Ojciec jest niesamowicie szczęśliwy i dumny ze swojej pociechy. I to fortepianowe solo Vangelisa. Prosta ale zarazem cudowna piosenka.
Polonaise to utwór skomponowany na cześć Polaków i im dedykowany. Panowie Vangelis i Anderson niezmiernie przejęci tym co w tamtym czasie (początek lat osiemdziesiątych) dzieje się w Polsce postanowili napisać utwór oddający cześć ludziom walczącym z komunizmem, walczącym o swoją wolność i niezależność. Piękna ballada w której ponownie fantastyczny wokal Jona uzupełnia kapitalna muzyka Vangelisa. Ta romantyczna przeróbka Poloneza Chopina naprawdę robi wrażenie i łapie za serce. Wspaniały hołd złożony dla nas ale też dla wszystkich ludzi walczących o wolność.
Strona pierwsza kończy się utworem He Is Sailing. To chyba najmocniejsza muzycznie propozycja z tego albumu. Już sam początek uderza nas zdecydowanymi (jak na tę płytę) uderzeniami instrumentów perkusyjnych. To utwór raczej zdominowany przez Vangelisa, taki troszeczkę Blede Runnerowy. Masa ozdobników i przepiękne solówki Vangelisa ukazują nam złożoność tego utworu oraz pomysłowość w nim zawartą. Niby melodia cały czas płynie ale te wszystkie smaczki dookoła powodują, że robi się niesamowity klimat.
Druga strona winylowego wydania to utwór Horizon. Niemal 23 minuty fantastycznej muzycznej podróży. Podniosły, niemal patetyczny w swojej wymowie. Świetna leniwa perkusja, wyśmienity klimat już od samego początku. Głos Andersona usłyszymy dopiero po dwóch minutach. Ależ Jon tu brzmi, coś niebywałego. Tekstowo piosenka opowiada o potrzebie przebudzenia ludzkości, abyśmy ponownie obudzili w sobie dziecko, które emanuje dobrem. To przesłanie by wojny ustały i aby zapanował pokój. Te treści w kapitalny sposób niesie muzyka. Te wszystkie uderzenia w dzwony, pomruki syntezatorowe i ozdobniki przywodzą chwilami na myśl pieśni religijne. W okolicach dziesiątej minuty utwór się uspokaja, słyszymy świetne, niemal kosmiczne syntezatory, które są wstępem do bardziej balladowej części tego epickiego wręcz dzieła. Cudowny fortepian wprowadza delikatny głos Andersona. W końcowej fazie utwór staje się nieco podniosły w swojej wymowie. Mamy na przemian mocne uderzenia i delikatne dźwięki, które kończą ten niezwykły album.
Płyta nie zaistniała na listach przebojów i nie zyskała w tamtych
czasach wielkiej popularności. Może dlatego że Polydor nie za bardzo włączył
się w jej promocję, co podobno było cichą zemstą na Vangelisie za jego
niezależność i buńczuczny charakter. Jednak duet Papathanassiou/Anderson udowadnił tym albumem, że potrafił
stworzyć wielkie dzieło. Dodajmy, że w 1983 roku obydwaj byli mocno
zapracowani. Anderson oprócz pracy z Vangelisem udzielał się także na płycie
Mike’a Oldfielda Crisies oraz nagrał ze swoja macierzystą grupą album 90125. Vangelis
z kolei wydał kapitalny soundtrack do japońskiego filmu Antarctica.
Private Collection to chyba najbardziej spójny album w ich wspólnej karierze. Moim zdaniem to najciekawsza ich płyta. Do tego tak naprawdę ostania warta uwagi. Późniejsze dokonania tych panów nie zasługują (prócz pojedynczych utworów) na uwagę.
Private Collection to chyba najbardziej spójny album w ich wspólnej karierze. Moim zdaniem to najciekawsza ich płyta. Do tego tak naprawdę ostania warta uwagi. Późniejsze dokonania tych panów nie zasługują (prócz pojedynczych utworów) na uwagę.
Fajnie się to czytało...... Kapitalny pomysł na tytuł cyklu "Atrakcyjna osiemdziesiątka". Aż żałuję, że sam na takie określenie nie wpadłem.... podoba mi się..
OdpowiedzUsuńKilka dni temu kupiłem sobie tą płytę w wersji winylowej i właśnie ją odsłuchuję. Co zagłębia i różnorodność dźwięków. Teraz już się tak nie gra. Jestem pod wrażeniem i dziękuję za podpowiedź. Myślę, że nie jedną jeszcze płytę pozwolę sobie od Ciebie pożyczyć.
OdpowiedzUsuńTakie wiadomości cieszą mnie najbardziej. Dziękuję i pożyczaj śmiało. O to właśnie chodzi.
Usuń