poniedziałek, 29 czerwca 2015

Chris Squire - Fish Out Of Water (1975)


Side One:
  1. Hold Out Your Hand
  2. You By My Side
  3. Silently Falling
Side Two:
  1. Lucky Seven
  2. Safe (Canon Song)

Tak, wczoraj dotarła do nas ta wiadomość. Chris Squire nie żyje. Jeden z najwspanialszych basistów progresywnego rocka, którego gra jest (a raczej była) tak charakterystyczna i niepowtarzalna.

Gdy tylko dotarła do mnie ta wiadomość nie mogłem zdecydować się którą płytę włączyć. Może Relayer, a może Close To The Edge grupy Yes. To już u mnie tradycja od wielu, wielu lat. Gdy umiera jakiś muzyk, włączam płyty w których nagraniu ów muzyk brał udział. Wybrałem w końcu jego wspaniałe solowe dokonanie jakim niewątpliwie jest album Fish Out Of Water
Pamiętam jak dziś gdy po raz pierwszy słuchałem płyty Fragile grupy Yes. Pierwszy utwór Roundabout. Ten bas wgniótł mnie po prostu w ziemię. To było nieprawdopodobne przeżycie. To uderzenie w struny, ta mięsistość. Ciary po plecach przelatywały z góry na dół i z powrotem. Ale i w zamykającym ten piękny album Heart Of The Sunrise ten Chrisowy bas brzmi fantastycznie.

No ale skoncentrujmy się na Fish Out Of Water.Po trasie koncertowej promującej płytę Relayer panowie z Yes postanowili trochę od siebie odpocząć. Każdy z nich zajął się pracą nad solowymi płytami. I w końcu rzeczywiście każdy z nich wydał swój solowy album. Moim skromnym zdaniem album Chrisa jest jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym spośród nich.
Na albumie znalazło się pięć utworów. Każdy z nich jest świetny. Nie ma tu jakichś niepotrzebnych dźwięków, dłużyzn czy pójścia na łatwiznę. Z wielu dyskusji jakie przeprowadziłem w temacie tej płyty niektórym kolegom nie do końca leżą orkiestracje, których mamy tu sporo. Jednak dla mnie brzmią one fantastycznie i stanowią piękne tła we wszystkich utworach. W nagraniu tego albumu oprócz samego Squire’a wzięli udział między innymi Bill Bruford, Patrick Moraz, Andrew Jackman czy niezastąpiony Mel Collins.

Do meritum, do sedna. Płytę rozpoczyna Hold Out Your Hand. Świetne organowe klawisze na dzień dobry i za moment ten kapitalny, charakterystyczny bas Chrisa. Przyznam się, że gdy pierwszy raz usłyszałem ten utwór myślałem, że śpiewa w nim Jon Anderson. Powaga (eeeech młodość, naiwność). Bardzo przyjemna, lekka w odbiorze piosenka. Wyśmienite organy, które później fantastycznie zostały wykorzystane w utworze Parallels rodzimej grupy Chrisa. Na sam koniec pojawiają się orkiestracje. Czy słusznie? Czy potrzebnie?. Co słuchacz to inne zdanie. Mnie się podobają. W chórkach niemal niesłyszalnie zaśpiewała siostra Chrisa, Nikki.
Pierwsza piosenka płynnie przechodzi w You By My Side. Piękna ballada. Pojawia się tu cudowna partia fletu. Wyśmienity moment na tej płycie. Pod koniec wyłania się orkiestra. Bardzo przyjemny utwór.
Stronę A zamyka trwający ponad jedenaście minut Silently Falling. Kapitalny utwór. Początek to świetny „ćwierkający” flet. Ponownie usłyszymy tu wyśmienite partie klawiszowe w wykonaniu Moraza (znakomite solo). Dobra praca Bruforda na perkusji, no i oczywiście Squire i jego basik. Bardzo podoba mi się to uspokojenie po szaleńczym popisie Moraza. Wyśmienita partia fortepianu i przejmujący głos Chrisa śpiewającego „Silently falling down, down, down”. Świetny, epicki wręcz utwór.

Stronę B otwiera jazzujący w swojej wymowie Lucky Seven. To tutaj możemy usłyszeć wspaniałe partie saksofonu w wykonaniu Mela Collinsa. Niektórzy twierdzą że utwór jest monotonny, że mało się tu dzieje. Ja tak nie uważam bo mamy tu wspomnianego już Collinsa, którego saksofon zawsze robi wrażenie, mamy fajny bas Chrisa i bardzo ładne, delikatne orkiestracje. 
Cały album zamyka niemal piętnastominutowy Safe  (Canon Song). To powoli rozwijający się utwór, który na dobre zdominowały partie orkiestry. Dodajmy znakomite partie. Początek to spokojna piosenka, która z czasem przemienia się w instrumentalne dzieło. Fani Yes w pełni powinni być ukontentowani tym epickim utworem. Wystarczy posłuchać samego basu Chrisa, no istne Yes. Bardzo fajne wstawki wielu instrumentów które tu zagrały. Ten utwór to kapitalny przykład symfonicznego rocka. Już dla samej tej piosenki warto mieć tę płytę. Znakomite zamknięcie albumu. 

W moim odczuciu wysmienita płyta. Rybka (Squire) wyskoczyła na chwilę z wody (Yes) i postanowiła zrobić coś swojego. Moim skromnym zdaniem zrobiła to kapitalnie. Fish Out Of Water zrobił na mnie wrażenie gdy słuchałem go po raz pierwszy, ale i teraz po tylu latach słucham go z wielką przyjemnością. 
Na sam koniec.Wszyscy wiemy, że kiedyś musimy opuścić ten świat (im wcześniej sobie to uświadomimy tym lepiej), ale takie wiadomości jak ta wczorajsza bardzo źle na mnie wpływają. Bo gdy człowiekowi taki muzyk towarzyszy przez całe dotychczasowe życie wydaje się, że tak będzie zawsze i nie ma takiej opcji, że przestanie grać, występować i nagrywać nowe płyty. A jednak… 
W tej całej sytuacji cieszy mnie, że miałem okazję zobaczyć i posłuchać Chrisa w zeszłym roku w Kongresowej na koncercie Yes. Wielkie chłopisko, w którego rękach bas wyglądał niczym zabaweczka. Natomiast grał na nim jak złoto. No i ten uśmiech i rozwiane pióra. Drogi Chrisie dziękuję Ci za wszystko i do zobaczenia po drugiej stronie.

 


1 komentarz:

  1. Fajna recenzja i naprawdę bardzo dobry album, żal że Squire'a już nie ma z nami.

    OdpowiedzUsuń